Trzecim i jak na razie ostatnim konkursem była przeprowadzona w lipcu walka na Opis Architektury. Udział wzięło sześciu Użytkowników, a poniżej znajdują się trzy najlepsze prace.
Miejsce pierwsze - Virial
Siedział na niewielkim balkoniku, wyglądając na kanał spomiędzy dwóch doniczek z delikatnymi, różowymi kwiatami. Przez chwilę rozglądał się wokół, jakby czegoś szukał, po czym spojrzał na pozycję zawieszonego wysoko nad budynkami słońca.
Czekał.
Specjalnie przybył dużo wcześniej, aby przyjrzeć się i sprawdzić okolicę, którą jego przeciwnik wybrał na miejsce starcia. Niewielki mostek wznosił się nad kanałem, pozwalając ludziom przechodzić z jednej strony na drugą, jednocześnie przepuszczając pod łukiem przepływające łódki. Metalowa barierka z misternymi zdobieniami przypominającymi płatki kwiatu, przytwierdzona była do popękanych kolumienek zrobionych z białego, niegdyś gładkiego, kamienia. Miejsce to przypominało zamkniętego w sobie, kontemplującego człowieka. Wydawało się jakby stojące blisko siebie, wysokie budynki odcinały ten niewielki skrawek od wielkiego świata. Odrapany tynk oraz stara, brudna i wyblakła farba na ścianach nie psuły okolicy. Zamiast wyglądać brzydko i niechlujnie, dziwnie dobrze pasowały do panującego tu spokoju, dodając odrobinę nostalgicznego nastroju. Widniejące gdzieniegdzie na frontach zacieki tworzyły wrażenie, jakby poziom wody był kiedyś znacznie wyżej i z biegiem czasu sukcesywnie opadał, odsłaniając ukryte okna na świat. Niektóre z ich okiennic opadały trochę na bok, krzywo, jak gdyby widziały już zbyt wiele, zbyt długo.
Znał to wszystko bardzo dobrze. Każdego dnia było tu tak samo. Miejsce nie niepokojone przez głośne rozmowy i śmiechy przechodniów, których nie widziało się tu często, zmieniało się stopniowo, powoli wedle reguł natury.
Spojrzał w dół i ujrzał niewielką motorówkę rytmicznie kołyszącą się na spokojnej wodzie kanału. Z jej burt odchodziły płaty farby, a umocowana flaga słabo powiewała. Nie można było powiedzieć, żeby woda była czysta ani brudna. W dzień od błękitno-zielonej tafli odbijały się promienie słoneczne, a zapach przypominał mu dawne czasy spędzone na ulicy w porcie, wśród wielu śmierdzących statków i spoconych ludzi. Jednak wieczorem, kiedy delikatny wietrzyk poruszał stojącym przez cały dzień powietrzem, rozchodził się przyjemny, delikatny, lekko słonawy zapach. Zapach morza.
Ponownie spojrzał w górę. Słońce zaczęło chować się już za odległymi dachami budynków, rzucając coraz to dłuższe cienie wzdłuż ich ścian. Czas minął.
A jego wroga wciąż nie było.
Nie przejmował się tym. W końcu oznaczało to, że bez żadnego wysiłku utrzymał swoją pozycję króla dzielnicy. Od niechcenia polizał łapę, po czym wypluł kilka kulek sierści i wskoczył na barierkę okalającą niewielki balkonik. Przeskakując na sąsiedni parapet, zastanawiał się jaki też przysmak mógł kupić człowiek, mający zaszczyt opiekowania się nim.
Miejsce drugie - Venhir
Leżał na swoim ulubionym leżaku, który jak zwykle po śniadaniu przyniósł tutaj ze sobą. Nawet czterdziestostopniowy gorąc nie mógł sprawić by Francesco Bommarito zrezygnował z przebywania w swoim ulubionym miejscu. Ostatni raz zdarzyło się to podczas wichury, blisko dziesięć lat temu. W każdy inny dzień, poza tym jednym, zjawiał się tutaj i obserwował, kontemplował oraz odpoczywał. Ten skrawek Ziemi mógł śmiało nazwać centrum swojego życia. Od deszczu chronił go mały balkonik, znajdujący się dokładnie nad nim. Natomiast upał nie robił na nim wrażenia. Był Włochem z dziada pradziada, nie rozumiał jak można kryć się przed słońcem pod parasolami tak modnymi wśród turystów.
Z tego miejsca Francesco miał doskonały widok na kamienicę, której był właścicielem, zarządcą i konserwatorem. Mógł stąd także podziwiać most, co prawda nie należący do niego, ale będący nieodłącznym elementem tego miejsca. Jednak Włoch traktował go jak swoją własność. Któż inny interesowałby się tym kawałkiem kamienia, wśród tysiąców innych cud architektonicznych znajdujących się w Wenecji?
Otworzył jedno oko i popatrzył w głąb ulicy. Dostrzegł dwójkę osób, która zbliżała się w jego kierunku. Po chwili mógł rozróżnić szczupłą kobiecą sylwetkę i szerszego w ramionach mężczyznę. Zakochana para turystów, która przybyła podziwiać zabytki nieznanego im miasta. Pokiwał głową i uśmiechnął się nieznacznie. Czy to naprawdę zawsze musi wyglądać tak samo? Za chwilę wejdą po kilku stopniach na most, stąpając po zniszczonej zębem czasu kostce. Przejdą po śladzie koła powozu, kawałku podkowy złączonym w jedną całość z kamieniem. Różne części pomostu były wiele razy remontowane, ale kostka trwała u szczytu schodków przez wieki. Była w niej jakaś magia. Francesco nieraz wyobrażał sobie, że po tym bruku chodziły kiedyś osobistości minionych stuleci. To sprawiało, że niemal czuł się niegodzien tędy przechodzić. A jednak wciąż wracał i studiował każdy metr kwadratowy w poszukiwaniu śladów przeszłości.
Potem zakochani oprą się o metalową balustradę przytrzymywaną w dwóch miejscach przez marmurowe słupy. Nie zwrócą uwagi, że barierka ma kształt równoramiennych krzyży o zaokrąglonych końcach i przeciętych przez poprzeczne pręty na cztery równe części. Francesco uwielbiał zwracać uwagę na każdy szczegół; dostrzegał stąd nawet plamki rdzy w poszczególnych miejscach. W tej prostocie było jakieś urzekające go piękno.
Nie spojrzą również niżej, gdzie pomiędzy podstawą, a balustradą znajdowało się serce i cała wspaniałość mostu. Wbudowany był tam przepiękny kamień. Włoch nie znał jego nazwy, ale wystarczyło mu to, co widział. Karmazyn mieszał się z ciemną zielenią, nadając całej budowli niesamowitego charakteru.
On wskaże ręką na łódkę przycumowaną zaraz pod nimi do brzegu kanału. Być może powie jej, że chciałby móc popłynąć wraz nią. Motorówka należała do Francesca. Nie przedstawiała nic specjalnego. Była biała, gdzieś na lewej burcie znajdowała się jej nazwa nadrukowana błękitną czcionką – „Chiara”. Ster został obudowany, w dole zwykłym pomalowanym białą farbą drewnem, a wyżej szkłem. Drobny pokład wypełniały zwoje lin i wszechobecny bród. Maszyna została mocno wyeksploatowana i często odmawiała posłuszeństwa. Właściciel właściwie nie rozumiał, co turyści widzieli w niej zachwycającego czy romantycznego.
Wzrok zwiedzającej pary przykuło odbicie kamienicy w wodzie. Powoli podnieśli głowy, by spojrzeć na budynek. Blok w tym miejscu biegł równolegle do mostu, by skręcić o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku patrzących, a po kilku metrach znów wykonać zwrot i biec dalej wzdłuż kanału. Kobieta przesłoniła sobie oczy małym kolorowym wachlarzem, żeby nie raziło jej światło słoneczne i przyjrzała się uważnie.
— Ten budynek musi być bardzo stary… — Dobiegł go jej głos. Resztę zagłuszył gwar rozmów przechodzącej wycieczki. Dostrzegł jednak, jak ręką wskazuje jeden ze zniszczonych fragmentów ściany, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Francesco uśmiechnął się do siebie. Kamienica rzeczywiście była już nadgryziona przez czas. Dawno straciła swój jaskrawopomarańczowy kolor. Pozostały jedynie niewielkie części niezabrudzone przez spaliny, deszcze i inne nieczystości dużego miasta. Gdzieniegdzie kolor zupełnie wyblakł pozostawiając białe, brzydkie plamy. Od dołu ściany zaczynały się już kruszyć odkrywając nagie cegły. W miejscu gdzie budynek łączył się z małym kamiennym chodniczkiem ktoś postanowił wymalować jakieś niewiele znaczące bazgroły. Jednak miejsce, na które wskazywała turystka nie było zniszczone przez czas. Zdewastowany fragment powstał w wyniku jego nieudolności. Próbował naprawić zniszczony fragment ściany, ale w efekcie musiał zabetonować szkody jakie narobił, ale oni nie mogli przecież o tym wiedzieć.
Turyści zaczęli przyglądać się rzędom dziwnych okien. Jedno z nich tworzyło nawet małą drewnianą przybudówkę. Każde wyróżniało się czymś od pozostałych, wszelka symetria nie miała tu prawa istnieć. Niektóre okiennice lśniły jeszcze nowością, inne były zniszczone przez wielokrotne używanie. Ktoś dobudował sobie piękny mały balkonik, przytrzymywany przez marmurową podstawę. To właśnie na nim zatrzymały się oczy patrzących. Uwagę przykuwały piękne różowe róże w doniczkach przytwierdzonych do metalowej poręczy. Wyglądały cudnie w blasku słońca. Gdyby tak postać chwilę dłużej do nozdrzy docierał olśniewający zapach kwiatów. Zakochana para wydawała się urzeczona. Nagle niespodziewany podmuch wiatru wyrwał z ręki kobiety wachlarz i powoli położył go na wodach kanału...
Francesco obudził się nagle i otworzył oczy. Nie pamiętał kiedy zasnął, ani jak długo spał. Most był pusty. Zerknął na balkonik swojego mieszkania, ale doniczki również ziały pustką. Nie było śladu po różach, które widział tak wyraźnie. A może mu się przyśniło? Włoch pomyślał o Chiarze, która na pewno nie dopuściłaby, aby zabrakło kwiatów, ale ona odeszła już dawno. Będzie musiał się tym zająć, jednak ma przecież sporo czasu, odłoży to na później. Zamykając oczy spostrzegł jeszcze wachlarz unoszący się spokojnie na wodzie. Wkrótce zapadł w głęboki sen.
Miejsce trzecie - Raider of Apocalypse
Tak jak każdego innego dnia, tak i dzisiaj Miguel przepływał przez wąskie weneckie kanały. Zawód gondoliera był w jego rodzinie przekazywany z pokolenia na pokolenia i nikt nie wyobrażał sobie, aby mogło być inaczej. Dziś jednak nie będziemy zagłębiać się w historię familii naszego bohatera, ani dyskutować, nad słusznością jego wyborów. Skupimy się raczej na tym, czego Miguel nie dostrzegał, na tym co powinno go zachwycać, a czego kompletnie nie zauważał.
Cóż może być bowiem piękniejszego, od klimatycznego weneckiego kanału? Niepozorne ściany kamienic, skruszone już nieco przez ząb czasu, tętniły życiem, przybierając coraz to inne barwy, przechodząc z szaroburych przez białe, brązowe, pomarańczowe, by zaraz przy czarnej rynnie, wybuchnąć krwistą czerwienią. W całą tę gamę barw idealnie wpasowywały się zwyczajne, proste okiennice, z drewnianymi zasłonami w różnych odcieniach koloru niebieskiego. Gdyby nie most spinający brzegi kanału, moglibyśmy odnieść wrażenie, że cała budowla najzwyczajniej w świecie dryfuje. Wydawać by się mogło, że ów most nie charakteryzuje się niczym szczególnym, zwykły, w większości wykonany z białego kamienia, z metalowymi barierkami zawiniętymi w kształt rozetek, gdyby jednak przyjrzeć się z odpowiedniej perspektywy, ciężko nie ulec odczuciu, że architekt doskonale wiedział co robi. Znajdująca się za mostem, znana już nam kamienica, z balkonikiem usytuowanym centralnie na środku, okraszonym doniczkami kwiatów, jak również dziwna, wielka okiennica, okuta drewnianymi ramami, zaraz pod nim, były wręcz stworzone dla tego widoku. Gdy dodać do tego białą, nie pierwszej młodości motorówkę, cumującą zaraz koło mostu oraz jeden, jedyny liść spokojnie płynący wodami kanału, wszystko to układa się w obraz pięknego weneckiego zaułka.
Marzący o zagranicznym urlopie Miguel, nie dostrzegał jednak tego wszystkiego, nie zauważył również młodej kobiety, która w radosnych podskokach wbiegła na most i posłała mu piękny uśmiech…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz