czwartek, 8 listopada 2012

Halloween - Zwycięzcy!






    Miejsce pierwsze - Jednooki


– Witamy w Domu Śmierci! Zapraszam, wejdź do środka! No, nie bój się, popatrz na innych, na pewno znajdziesz także coś dla siebie – trupioblady elegancki mężczyzna zagonił Eddiego do środka ręką z nienaturalnie krótkimi palcami.
Eddie spojrzał jeszcze raz z niepokojem na dziewczynkę, która mu otworzyła, ale ta nie dawała żadnych oznak życia, jakby była w transie. Zamknęła szybko za nim drzwi i odeszła. Chłopiec, nim się zorientował, stał już pośrodku dużego pokoju, w którym było dosłownie wszystko, czego potrzebuje każdy dzieciak, aby dobrze bawić się w Halloween. Wszelkie sztuczki i triki, które znał doskonale, ale także mnóstwo dziwnych urządzeń, które widział pierwszy raz w życiu i mógł się jedynie domyślać, do czego służyły. Było tu bardzo kolorowo – na ścianach wisiały kukły trupów i zombie naturalnych rozmiarów, z sufitu z ogromnych pajęczyn zwisały jeszcze większe pająki, a na wysokości oczu, na starych zniszczonych regałach, w zupełnym bezładzie leżały pułapki, które, odpowiednio zastawione, wywoływały głośne piski swoich ofiar. 
Mimo całej palety barw, pomieszczenie sprawiało wrażenie bardzo ponurego i ciemnego, jakby w każdym kącie czaił się strach, który może dopaść. Dzieci plątające się i szukające wśród towarów czegoś odpowiedniego dla siebie, wcale nie dodawały Eddiemu otuchy. Wszedł głębiej i zaczął przeglądać akcesoria, aby wybrać coś na zbliżającą się noc. Trupioblady mężczyzna zniknął gdzieś bezgłośnie, co wywołało w chłopcu nieprzyjemne dreszcze. Dziwne. Zupełnie zapomniał jak wyglądał. Pamiętał tylko kolor skóry i ubranie, jakie nosił. Jakby ktoś wymazał mu kilka sekund z życia. 
Eddie nigdy nie był najgrzeczniejszym dzieckiem. Miał ledwie dziewięć lat, ale już zdążył napsuć swojej rodzinie dość krwi, żeby ta pilnowała go na każdym kroku i zabraniała mu wszystkiego, czego tylko się dotknie. Do Domu Śmierci udało mu się dostać jedynie dlatego, że zboczył nieco z trasy wracając ze szkoły. I kompletnie tego nie żałował – dzięki zaoszczędzonemu, skromnemu kieszonkowemu będzie mógł oddać z nawiązką rodzinie rok wyrzeczeń.
Z dużego pomieszczenia przedostał się do znacznie mniejszego, oświetlonego jedynie kilkoma upiornymi dyniami postawionymi na stole i parapetach. Skrzypienie spróchniałych desek i odgłosy ściąganych z półek przedmiotów zastąpiła całkowita, głucha cisza. Każdy stawiany przez chłopca krok potęgował jego niepokój do tego stopnia, że gdy był na jego środku, miał ochotę zwiać stamtąd najszybciej jak tylko się dało. Jednak w tym samym momencie, w ciemnym rogu pokoju spostrzegł coś jeszcze ciemniejszego, jakiś prostokątny kształt, który przyciągnął jego uwagę. Podszedł bliżej i mógł dojrzeć, że jest to niewielkich rozmiarów drewniana skrzynia, z wierzchu pokryta grubym kurzem, a na ścianach pięknymi rzeźbieniami. Przyklejone do niej gdzieniegdzie pajęczyny dodawały jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Eddie był już zupełnie spocony i drżał jak osika podskakując na każdy wydany przez siebie dźwięk. Mimo tego coś go ciągnęło bliżej i gdy postawił kolejny krok, skrzynia nagle zaczęła delikatnie drgać sama z siebie. Eddie podskoczył wysoko, piszcząc dziewczęcym głosem, odwrócił się i już zamierzał uciekać, gdy napotkał przeszkodę. Tuż przed nim stała straszliwa postać zupełnie bez skóry, której mięśnie na twarzy wykrzywiały się w okropnym grymasie gniewu. Chłopiec krzyknął jeszcze głośniej i zaczął uciekać w przeciwnym kierunku, lecz niestety bardzo szybko napotkał ścianę, pod którą skulił się przerażony, zakrywając oczy i uszy, krzycząc i płacząc jednocześnie. Wtem usłyszał gromki śmiech. Nie złowieszczy, ale taki, jaki się ma, gdy się z kogoś śmieje. W przypływie odwagi odemknął jedno oko i dostrzegł trupiobladego mężczyznę, stojącego w miejscu potwora, trzymającego maskę twarzy bez skóry. Przerażony Eddie zrozumiał, że dał się nabrać, że to wszystko było mistyfikacją mężczyzny. Nie mógł jednak jeszcze dojść do siebie.
– Chodź, nie masz się czego bać. Przepraszam, że cię tak wystraszyłem, jednak nie mogłem się powstrzymać, kiedy zobaczyłem, że tu wchodzisz. Przyznam, że lubię czasem też kogoś nieźle wystraszyć i jak widać, jeszcze nie wyszedłem z wprawy. Usiądź, uspokój się. I tak zniosłeś to dużo lepiej niż ostatnia osoba. Musiałem jej dać spodnie na zmianę. 
Eddie, początkowo nieufny, usiadł na krześle obok stołu, na którym leżały dwie dyniowe twarze – jedna w grymasie upiornego uśmiechu, druga wykrzywiona niczym wściekły pies.
– Bo widzisz, samo prowadzenie sklepu nie bawi mnie dostatecznie, żeby nie wyciąć psikusa, zwłaszcza przy tak dobrej okazji. Gdy byłem w twoim wieku i nie musiałem przejmować się niczym, płatałem figle cały czas, do tego stopnia, że w końcu wylądowałem w poprawczaku. Jednak nie wyszło mi to na złe jak widzisz, nie dość, że mam za co żyć, to robię to co lubię.
– Co to za skrzynia? – Eddie prawie w ogóle nie słuchał mężczyzny, jego oczy cały czas ukradkiem spoglądały na skrzynię, która zdawała się żyć i chcieć włączyć się do rozmowy.
– To? To jest magiczna skrzynia, mieszka w niej duch małej dziewczynki, dlatego czasami się wierzga lub coś pokrzyczy. Też jest na sprzedaż, jednak kosztuje zbyt wiele cukierków, aby było na nią stać jakiegokolwiek z moich klientów, dlatego jej nie wystawiam. Towar pierwsza klasa, jednak trzeba być bardzo ostrożnym, bo można się samemu nieźle przestraszyć.
Mężczyzna był raczej przyjemnym jegomościem o zawadiackim tonie głosu, przy którym Eddie zupełnie zapomniał o strachu. Nadal jednak nie mógł skupić się na jego wyglądzie, cały czas coś odwracało jego uwagę. Chłopiec prychnął kpiąco.
– Ehe, magiczna. 
– No pewnie, tam mieszka duch prawdziwego dziecka, które żyło wiele lat temu, kiedy nawet mnie nie było na świecie.
Eddie zmarszczył czoło wykazując zainteresowanie.
– Dziesiątki, jeśli nie setki lat temu żyła mała dziewczynka, mniej więcej w twoim wieku. Pochodziła z dość zamożnej rodziny kupców handlujących tkaninami. Rodzice opłacali jej naukę, co w tamtych czasach było wyjątkowe, dzięki czemu jej pozycja w społeczeństwie rosła, a w przyszłości mógłby wraz z mężem przejąć rodzinny interes. Dziecko było jednak bardzo niesforne, nie cierpiało nauki, wolało wraz z rówieśnikami puszczać żabki w stawie, bądź chodzić do czarownicy, pomagać jej w zbieraniu ziół i obrywaniu muchom skrzydeł. Czas więc spędzała na zabawie, co jednak rodzicom się bardzo nie podobało. Na nieszczęście dziewczynki, urodził jej się w tym czasie brat, więc rodzice bez wahania chcieli wysłać córkę do klasztoru, aby nabrała dyscypliny i spokorniała. Ta jednak uciekła z domu i zaplanowała zemstę. Poszła do starej czarownicy, aby ta jej pomogła. Wiedźma uwarzyła napar, który miał sprawić, że dziewczynka przez kilka dni będzie po części duchem, dzięki czemu wystraszy rodziców, aby ci poznali, że nie warto z nią zadzierać. Dziewczynka następnego dnia wróciła do domu po kryjomu, wypiła eliksir i schowała się do skrzyni. Wieczorem, gdy jej rodzice wrócili ze sklepu, zaczęła pukać w wieko skrzyni, aby ich przywołać. Plan się powiódł – zaciekawieni i ostrożni państwo Bukhetowie podeszli żeby otworzyć skrzynię, lecz w tym samym czasie Rosanna wyskoczyła z niej z wrzaskiem. Rodzice podskoczyli wystraszeni, kobieta cicho pisnęła i wpiła się w rękę swojego męża. Powoli zajrzeli do środka, ale niczego nie zobaczyli, kufer był zupełnie pusty. Rosanna stała jednak w środku i sama była niemało wystraszona. Rodzice również zdawali się odczuwać niepokój, jednak nie taki jak się spodziewała, w dodatku chyba jej w ogóle nie zauważyli. Albo udawali, aby dać jej nauczkę. Dziewczynka postanowiła wyjść z kufra i udać się z powrotem do wiedźmy, jednak, gdy próbowała przestąpić brzeg skrzyni, jej ruch blokowała jakaś niewidoczna ściana. Całkowicie już wystraszona dziewczynka usiadła bezradnie na dnie skrzyni, którą rodzice właśnie postanowili zamknąć. Słuchała jak ich kroki powoli cichną w korytarzu. Nie wiedziała co począć. Coś zamknęło ją w kufrze, a na dodatek była niewidzialna. Kompletnie zrozpaczona leżała i łkała przez całą noc. Przez następne dni nawoływała swoich rodziców, żeby jej pomogli, obiecywała być grzeczną, krzyczała i błagała, żeby ją stamtąd wyciągnęli. Oni jednak byli coraz bardziej przerażeni. Bowiem zamiast słów, słyszeli tylko przerażony krzyk swojej ukochanej córki, dobywający się z kufra. Po kilku dniach umarli ze strachu we własnych łóżkach, a dom został sprzedany przez miasto innej rodzinie. Dziewczynka jednak coraz bardziej pragnęła wyjść, nie przestawała więc prosić o pomoc każdego mieszkańca domu. I tak, po kilku wystraszonych rodzinach, dom został zupełnie opuszczony – nikt nie chciał już mieszkać w nawiedzonym domu. Aż do teraz.
– To ten dom? To dom Bukhetów? – Chłopiec wydawał się zafascynowany historią, a jednocześnie był bardzo nerwowy, obracał się co chwilę za siebie, jakby myślał, że coś skryło się w cieniach.
– Tak, kupiłem go jakiś czas temu. Skrzynia ciągle tu stała.
– Skąd znasz całą tę historię?
– Rosanna mi powiedziała. Bo widzisz, ja potrafię rozmawiać z duchami, słyszę dokładnie co mówią.
Eddie przełknął głośno ślinę i wystraszonymi, wytrzeszczonymi oczami spoglądał to na mężczyznę, to na kufer. Ten, jakby na zawołanie, znów zadrżał i chłopiec usłyszał jakby ciche jęki dobywające się zewsząd. Odwrócił się w stronę właściciela.
– A... a ile kosztowałoby, gdybym chciał ją pożyczyć na kilka dni? – Trupioblady mężczyzna przymrużył oczy i podrapał się po podbródku, chwilę się zastanowił.
– Dziesięć dolarów. Ale ma wrócić dzień po Halloween.
– Zgoda – chłopak ucieszył się, dał wyliczoną kwotę i zabrał kufer do domu. 
Postawił go w swoim pokoju, żeby nie wzbudzić podejrzeń wcześniej niż zamierzał. Zadowolony z siebie zaczął nawet się uczyć, aby nie dostać przypadkiem szlabanu. Do Halloween pozostały dwa dni, w trakcie których chciał sobie wszystko zaplanować. Zszedł do kuchni i zjadł kolację.
– Czemu tak późno dzisiaj wróciłeś?
Matka pilnowała go na każdym kroku, a jakby mogła, przywoziła by go osobiście ze szkoły. Pracę na szczęście kończyła później niż on lekcje, miał więc chwilę luzu.
– Byliśmy z Markiem w parku.
– Mówiłam Ci, że masz iść prosto do domu. Nie wolno Ci się włóczyć nigdzie samemu, nie wiadomo kogo spotkasz. O tej porze szybko robi się ciemno.
„Zawsze to samo” – pomyślał. Skończył jeść i poszedł spać. W nocy jednak coś mu to uniemożliwiało. Jakieś ciche szepty, jakby nawoływania. Obudził się kompletnie zmęczony. Dzień w szkole również do łatwych nie należał, to też szybko znów poszedł spać. Tym razem jednak coś go obudziło. Skrzynia. Drżała, wywołując przy tym spory hałas. Wyskoczył z łóżka i szybko postawił ją na grubym kocu.
Pomocy! 
Gwałtownie odsunął się od kufra pod przeciwległą ścianę swojego pokoju. „Co to, u licha?” – myślał. „Na pewno ma w środku głośnik i nagrane odgłosy”. 
Wyciągnij mnie! 
Serce waliło mu jak szalone, wskoczył do łóżka i ukrył się pod kołdrą. Nie wiedział kiedy, ale zasnął. 
Nadszedł dzień Halloween. Eddie wrócił wcześniej do domu i wszedł do swojego pokoju. Kufer stał tak samo jak wcześniej. Wyglądał, jakby uleciało z niego całe życie, jakby skończyły się baterie. Teraz prezentował się zupełnie niepozornie. Chłopiec podszedł do niego i dotknął wieka. Kufer nagle zadrżał. Eddie cofnął gwałtownie rękę przestraszony. 
Otwórz, proszę, nie chcę tu już siedzieć. 
Cofnął się o krok, słyszał, jak bije mu serce, czuł pulsującą w żyłach krew. Zrobiło mu się bardzo gorąco i ciężko było mu złapać oddech, jakby ktoś wyssał całe powietrze z pokoju. Mimo wszystko, musiał sprawdzić na własne oczy, co jest w środku. Mógł tego żałować, jednak ciekawość była silniejsza. Szybkim ruchem otworzył wieko i spojrzał do środka. Pusto. W środku kufer wyglądał znacznie gorzej niż na zewnątrz. Nie było żadnych zdobień, jedynie ciemnobrązowe, zimne drewno. Zniósł kufer do salonu. Za chwilę jego rodzice mieli przyjść z pracy, miał więc bardzo mało czasu, żeby wszystko przygotować.
Eddie, pomóż!
Zamarł w bezruchu. Po chwili powoli odwrócił się w kierunku kufra. Skąd mogło znać jego imię? Coś mu nie grało.
Wypuść mnie, proszę, boję się ciemności!
Otworzył wieko, tym razem stanowczo – wiedział, że w środku nic nie ma. Ten stan się nie zmienił. Postanowił sprawdzić głośnik. Wszedł do środka i zaczął badać rękami dno i ściany od wewnątrz w poszukiwaniu skrytki. Nagle wieko zamknęło się. Huk roznosił się przez chwilę w głowie chłopca, po czym usłyszał wesoły śmiech małej dziewczynki. 
Dziękuję Eddie!

***

Mały chłopiec przebrany za złego czarnoksiężnika podbiega do kolejnego domu. Dzisiaj już się bardzo obłowił, miał prawie pełny worek, jednak do północy pozostało dużo czasu, mógł więc jeszcze dozbierać. Zapukał. Otworzył mu chłopak w jego wieku z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Cukierek albo psikus! – wykrzyczał zły czarnoksiężnik.
Z głębi domu dobiegł do męski głos:
– Eddie, kto tam? 
– Klient – odpowiedział chłopiec kompletnie bez emocji, cały czas patrząc na przebierańca.
– Ah, klient! – w drzwiach pojawił się trupioblady, elegancki mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego ręce z nienaturalnie krótkimi palcami przeprowadziły chłopca przez próg. Eddie zamknął za nim drzwi i odszedł.
– Witamy w Domu Śmierci! Zapraszam, wejdź do środka! No, nie bój się, popatrz na innych, na pewno znajdziesz także coś dla siebie...





Miejsce drugie - NathalieRoss


Istnieje pewna znana kryminalna wyliczanka. Tytułem: Dziesięciu murzynków. Kto o niej nie słyszał, powinien jak najszybciej wziąć się za lekturę, by zrozumieć motywy kierujące Raveeną Lubeck przez ostatnich kilka lat. Prawdę mówiąc, kto by się spodziewał, że z pozoru niewinna rymowanka stanie się inspiracją dla jej wendetty.
Wiedziała, kto zabił jej brata. Wiedziała, w jaki sposób do tego doszło. Wiedziała, dlaczego. I wiedziała, kto był prowodyrem całej akcji. Przez długi czas planowała zemstę i gdy w końcu miała dopracowany każdy szczegół, na myśl przyszedł jej pewien żart. Przez wiele dni zastanawiała się, czy taki element humorystyczny w ogóle przystoi w ważnej sprawie. W końcu podjęła decyzję.

* * *

Był trzydziesty pierwszy października. Raveena odliczała godziny do rozpoczęcia realizacji starannie ułożonego planu. Posiada opinia osoby wyobcowanej wydała jej się bardzo zabawna, gdy podliczyła, do ilu ludzi może się zwrócić o pomoc. Wybierała ich starannie i w końcu na jej liście ofiar i pomocników figurowało dziesięć nazwisk – wszyscy mieli związek ze śmiercią jej brata. Przez długi czas zdobywała i potwierdzała informacje. Wiedziała, że wszelkie konflikty i nieporozumienia między poszczególnymi członkami dawnej kliki działają na jej korzyść. Co więcej, zamierzała je wykorzystać. 
Gdy zegar wybił dziewiętnastą, złapała w rękę płaszcz i wyszła z domu. Drzwi zostawiła otwarte – nie planowała już wracać do mieszkania. Wsiadła do samochodu, uruchomiła silnik i udała się w stronę szwajcarskiej granicy. 

* * *
Dziesięć małych niewiniątek
w miasto wyszło w wieczór jeden.

William Leighton siadał właśnie przy swoim stoliku, gdy dostrzegł dawnego kompana kierującego się w jego stronę. Z daleka kiwnął mu głową i zajął miejsce, czekając na partnerkę. Dopiero wtedy zauważył, że chłopak niósł na tacy trzy kieliszki. 
– Zauważyłem na liście rezerwacji, że dziś będziesz i strzelam, że Madeleine też – wyjaśnił Michael, gdy dotarł do stolika. Zdjął wszystko z tacy i wsunął ją pod pachę, po czym wolną ręką złapał kieliszek. – Dobrze cię widzieć po tylu latach.
– Goyle, stary, nie wiedziałem, że tu pracujesz – odparł Will z uśmiechem. – Co z marzeniami o karierze aktorskiej? – spytał. Zaraz po tym zauważył idącą do nich w Madeleine. Kobieta również rozpogodziła się na widok dawnego przyjaciela.
– Mike! – Pocałowała chłopaka w policzek na powitanie, po czym usiadła na swoim miejscu. – Jak dobrze się z tobą spotkać po tak długim czasie.
Wiliam rozejrzał się po restauracji.
– Szef będzie miał coś przeciwko, jeśli usiądziesz z nami na kilka minut?
– Nie wchodzi na salę o tej porze – odparł, przysuwając sobie krzesło zabrane od sąsiedniego stolika.
– To co, za naszą przyjaźń? – spytała Madeleine, podnosząc kieliszek z winem. Obaj mężczyźni poszli za jej przykładem.

Wtem się troje zakrztusiło –
I zostało tylko siedem.
* * *
Siedem małych niewiniątek
zszokowała smutna wieść.

– Cyjanek potasu, szefie. W każdej ze szklanek. Najprawdopodobniej dodany przez Michaela Goyle’a, kelnera w restauracji i znajomego pozostałych dwóch ofiar.
Robert Heiten cierpliwie wysłuchał całego sprawozdania. Wyglądało to na jakiś halloweenowy żart. Nie mógł jednak uwierzyć, że tak odpowiedzialny człowiek jak Michael zabiłby siebie i przyjaciół. Każde z nich miało kiedyś tyle planów, które godzinę temu odeszły w niepamięć.
Spojrzał spode łba na policjanta zdającego mu raport. Jakiż to los bywa zabawny. Trójka jego dawnych kumpli niespodziewanie spotkała się w restauracji, a on od lat współpracuje z innym członkiem zerwanej paczki, Tomem, jako jego przełożony. 
– Kiepsko się złożyło, nie?
Robert spojrzał rozkojarzony na towarzysza. Zupełnie nie słuchał większej części jego wywodu, jednak domyślił się intencji pytania.
Westchnął głęboko.
– Szkoda, że już nigdy nie będzie okazji do wypicia piwa w starym towarzystwie – odparł. – To co, zwijamy się i zostawiamy formalności pozostałym? 
Tom przytaknął i ruszyli do samochodu. Po chwili jechali już główną arterią miasta. 
Niespodziewanie koła i hamulec przestały reagować. Samochód nie skręcił, chociaż kierowca wykonał nieokreśloną ilość obrotów kierownicą. Również nie zdążył się zatrzymać.

Dwoje się rąbnęło w głowę –
I zostało tylko pięć.
* * *
Pięć malutkich niewiniątek
chciało znaleźć sprawy sedno.

Czworo przyjaciół z trwogą przysłuchiwało się wiadomościom w lokalnej telewizji. Ich pięcioro przyjaciół zginęło. Troje zaraz po dziewiętnastej, a dwójka kolejnych nieco ponad godzinę później. Cyjanek potasu i uderzenie w drzewo najprawdopodobniej spowodowane niedziałającymi mechanizmami w pojeździe.
Potencjalny obserwator mógłby współczuć im takich rewelacji w noc halloweenową, ale fakt, że czwórka śledziła wydarzenia na ekranie, siedząc wciąż w maskach i przebraniach nadawała całości niezwykle komicznego wyrazu. 
– Noc strachów – skomentował wampir siedzący w towarzystwie dziewczyny-zombie. 
– Raczej dość niesmacznych żartów – dodała Lara, kobieta z dynią na głowie, krzywiąc usta, co było ledwo dostrzegalne zza pomarańczowej zasłony
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Z kuchni w mgnieniu oka wyłoniła się gwiezdna wojowniczka. Wyjrzała przez judasza i otworzyła drzwi.
– No cześć! – krzyknął czerwony kapturek, wchodząc do mieszkania z wiklinowym koszyczkiem w ręku. – Kopa lat, odkąd siedzieliśmy razem w tym gronie.
– Czarna, siemasz! – odparł równie radośnie wampir Blake, podbiegając do dziewczyny i mocno ją ściskając.
Gdy przywitań nastał kres, kapturek odsłonił przed pozostałymi zawartość koszyczka.
– Upiekłam trochę bułek z pieczarkami. Pamiętam, że kiedyś wszyscy się nimi zajadaliśmy. Szkoda, że z pozostałymi zerwał się kontakt.
Czwórka spojrzała po sobie.
– Nie słyszałaś? – spytała wojowniczka Katherine.
– O czym?
– Will, Madeleine i Michael zatruli się dzisiaj cyjankiem potasu, a Robert i Tom mieli wypadek samochodowy – wyjaśnił Blake, spuszczając głowę. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
– O losie, nie, w ogóle nie wiedziałam – odparł zszokowany kapturek. – Trochę dziwnie, nie? Cała piątka w jeden wieczór – dodała w zamyśleniu.
– Może jedzenie poprawi nam humor. – Wojowniczka Ashley sięgnęła do koszyka, wyciągając jedną z bułek, a Blake, Lara i Kate poszli za jej przykładem. – Czarna, ty nie jesz?
Dziewczyna się roześmiała.
– Jadłam w samochodzie, więc zupełnie nie jestem głodna – powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby wciąż była nieświadoma morderstwa na piątce dawnych przyjaciół – ale przed końcem nocy pewnie jeszcze nie jedną rzecz włożę do ust. 
Czwórka rozsiadła się wygodnie przed telewizorem, zmieniając kanał z informacyjnego na typowo filmowy. Tymczasem Czarna sięgnęła po swoją torebkę.
– Cholera, zostawiłam komórkę w samochodzie – jęknęła sfrustrowana. – Zaraz wracam. Może przy okazji przyniosę dodatkowe bułki.
Pięć minut po zamknięciu przez dziewczynę drzwi do mieszkania w koszyku, który zostawiła znajomym nie było już ani jednego smakołyka.

Nagle czworo z nich zasnęło –
I zostało tylko jedno.
* * *
Jedno małe niewiniątko
poszło teraz w cichy kątek.

Raveena weszła w głąb lasu. Odnalazła wypatrzone dawniej miejsce z wysokim prętem podtrzymującym jedną z gałęzi najstarszego drzewa w regionie. Ustawiwszy pod nim dwudziestocentymetrowy stołek, przywiązała jeden koniec grubego sznura do miedzianego pręta, a drugi owinęła wokół własnej szyi.
– Do zobaczenia w niebie, przyjaciele – szepnęła Czarna. – Może i ty, braciszku, w końcu mi wybaczysz. 

Tam się z żalu powiesiło –
Ot, i koniec niewiniątek.
* * *



Miejsce trzecie - Seledine



Spirala (mini)
Sierociniec ,,Szerszeń"
Spirale są różne, to początek wszechświata i jednocześnie jego koniec. Ów spirale istniały od zawsze. Czy wcześniej od Boga? Nikt nie wie.

Nastał nowy dzień, mała Mary z sierocińca kuliła się spocona pod kołdrą.
– Jezu, co za dziecko! Ty bękarcie, wyłaź natychmiast, a nie dzikusie jeden! – Poranne darcie było dla dziewczynki normalne.
Dzień jak co dzień [i]– pomyślała z goryczą i wygramoliła się spod nędznego okrycia zwracając drobną twarz ku kobiecie.
Ta nic sobie nie robiąc ze zgorzkniałej miny dziecka, spoliczkowała je. – Na to też Mary była przygotowana, ale dzisiejszego dnia nie miała zamiaru znosić upokorzeń.
– Spirala cię dorwie Larsson! Dorwie! – Wykrzyczała zanosząc się obłąkańczym śmiechem i tak po prostu odeszła, a złośliwa opiekunka stała jeszcze długo osłupiała.
Mała niewinna dziewuszka pożerała z apetytem każdy każdy kęs parówy z jajem i czegoś na kształt ketchupu, a resztka gniewu wyparowała z niej na dobre i pozostała tylko skorupa. – Namiastka jej samej. Teraz miała okazję przyjrzeć się ścianom budynku, czego nie czyniła przez całe życie – tak jej się bynajmniej zdawało.
W każdym kącie rósł grzyb, pnąc się coraz wyżej, zewsząd wystawały cegły mogąc spaść im "więźniom" na durne łby i skrócić cierpienia. 
Farba w tej placówce przybierała kolor brudnej szarości, złaziła wszędzie gdzie popadnie pozostawiając po sobie zamazy. 
Często w jedzeniu znajdowali martwe muchy i robale, jednak nikt nie zwracał na nie uwagi, ponieważ dostawali jedną porcję dziennie plus suchy chleb na kolację.
Pożywienie miało kolor od różowego, po szary, brunatny i czarny, a wszystko pokryte było lepką zieloną mazią.
Ogólnie mówiąc wszędzie syf, kurz, martwe muchy zmieszane z robalami, pozalepiane krwią okna. To wszystko działo się we wiosce o nazwie Kurkumiła koło Czarnobyla. Kucharki chodziły w szarych slipach i pasiastych koszulach. Były tłuste, jak świnie jednym słowem, pozalepiane ropą i często gościły w burdelach, o opiekunkach już nie wspominając.
2 piętra. Pierwsze to piętro Bólu, a drugie nosi miano Ostrego Dyżuru. 
Mary odłożyła pustą tackę do okienka i spojrzała na kalendarz wiszący nad wyjściem:
– Halloween! To dzisiaj, dzisiaj, dzisiaj! Spirala, whoo – krzyczała rozradowana, dopóty, dopóki nie uciszyła jej karna ręka sprzątaczki.
Nadeszło późne popołudnie, a dziecko siedziało w swoim pokoju rozmyślając o tym, jak fajnie byłoby kogoś zabić, oddać na pastwę czerwiom i przyglądać się jego cierpieniom. Dzisiaj narysuje 7 fazę księżyca, otworzy wszystkie drzwi i umysły.
Powypycha ich ciała cukierkami na jej ulubione święto, uwolni ich, o tak, ich wszystkich z łap Szerszenia. 
Dopiero po chwili otrząsnęła się z mrocznego klimatu jaki nią zawładnął. 
Nie pozwolę, żeby wróciły sny i opętanie, nie dziś wieczór. – Pomyślała z determinacją. Ma zdecydowanie dość mokrych majtek, spoconych koszuli i obrzyganej kołdry, z której wyłazi co rano przez ów nikczemne koszmary. Ale to nie koniec w końcu zawsze, gdy księżyc jest w pełni, wszędzie gwiazdy wstępuje w nią demon, trzech chłopów musi ją trzymać. Z tego właśnie powodu nie ma przyjaciół i wywołuje strach u rówieśników.
Ona sama oddała się w łapy demona. Pewnego zimowego wieczora siedziała zasępiona, zła i zmarznięta, płakała rzewnie za rojeniami o ciepłym domu, matczynym uścisku oraz za wspólną zabawą, której nigdy nie zaznała. Abba czekają na takie chwile i mordują w tobie uczucia. Później jesteś tylko Szerszeniem i Spirala jest twoim światem, daje ci początek końca – koniec początku.
Maryanne znalazła się w samym środku mroczniejszego jestestwa i dziś dopełni się przeznaczenie, on przybierze nową formę na granicy 31 października – 1 listopada.
Siedlisko demona zanosiło się obłąkańczym śmiechem i powtarzało:
– Szerszeń zakręci Spiralę już niedługo.
* * *
Wybiła dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dziewięć pięćdziesiąt sekund. 
– Raz, dwa, trzy. Cztery, pięć, sześć. Siedem, osiem, dziewięć, 10 będzie też! Patrzcie, tu jest! Uwolnię was drodzy niewolnicy. – Z każdym słowem chichot się wzmagał, głos już nie należał do dziewczynki. Rzuciło nią przez szybkę w drzwiach, dookoła zebrali się gapie.
– Nadszedł czas, czas wykupienia sobie wolności. Dzisiejszej nocy nikt nie zostanie w swoim ciele. – Uśmiech przeszedł przez jej udręczoną twarz. 
– Ja pierwsza – skalpel wysunięty zza ucha pobłyskiwał groźnie w mroku, tam gdzie było kiedyś czoło widniał teraz znak siódmej fazy księżyca. Chrzciła ich swoją krwią.
Widok niezapomniany;
Mizerne dziecko pogrążone w szaleństwie, odziane w kawałek prostokątnej tkaniny i poprute kapcie. Tłuste brązowe włosy, krew ściekająca po twarzy naznaczonej licznymi bliznami i wysuwający się rozdwojony jęzor. 
– Na kogo teraz przyszła pora? – Rozglądnęła się wyłupiastymi oczami. – Hej Larsson, może na ciebie? 
Skalpel chirurgiczny przeszył ciemność w poszukiwaniu ofiary, demon w ciele dziecka szukający pomsty miotał się. 
Zaniepokojona sprzątaczka posłała po egzorcystę. 
– Spirala to początek wszystkiego, wyobraźcie sobie to. Osiągniecie czystość przez śmierć – samym spojrzeniem nowa Mary wytrąciła Biblię z rąk zrozpaczonego mieszkańca placówki. 
KREW WYPŁYNIE ŚWIEŻO NA ULICĘ, A MARY WAS ZBAWI. – Odezwał się głos w podświadomości świadków zdarzenia.
– Znajdziecie spokój ze mną.. Zbłąkane dusze. Maryanne dopełni przeznaczenia. – Opętanie i Spirala. – Ciszę rozerwały cierpiętnicze krzyki.
SPIRALA ZAPOCZĄTKOWAŁA ŚWIAT I GO ZAKOŃCZY.