czwartek, 19 czerwca 2014

"Dotyk" – Jus Accardo - recenzja


To chyba już reguła, że zwracam uwagę na powtarzalność niektórych tytułów. Polskie wydawnictwa, jak i autorzy zagraniczni z pewnością wpadli w jakąś manię wtryniania naszych 5 głównych zmysłów wszędzie, gdzie się da. Szczególnie ten najbardziej intymny – zmysł dotyku. I tak powstały tytuły jak "Dotyk Julii", "Dotyk Gwen Frost", "Dotyk Crossa" (najbardziej pasuje do tej sfery intymności), "Dotyk ciemności", "Dotyk złodziejki", "Dotyk łajdaka" (te dwie również pasują bardziej). Całkiem ich dużo, nie? Z tego powodu miałam niewielkie wątpliwości co do "Dotyku" Jus Accardo, zanim zabrałam się za książkę. Gdy w końcu po nią sięgnęłam,moja opinia szybko się wyklarowała.

Deznee Cross – 17-letnia, na pozór zwyczajna dziewczyna zdecydowanie jest oczkiem w głowie swego ojca. Uwielbia mu grać na nosie i robić wszystko odwrotnie do tego, co jej polecił. Pewnego dnia między drzewami znajduje zabłąkanego i wyraźnie wystraszonego chłopaka. Zabiera go do domu, by znowu zagrać tatusiowi na nerwach, a tam okazuje się, że Kale dopiero co uciekł z ośrodka paranormalnego prowadzanego przez jej ojca. Denazen Corporation, bo tak się to miejsce nazywa, gromadzi (często przez porwania) ludzi z pewnymi tajemniczymi mutacjami. Każdy ma inny talent – zmiana postaci, czytanie w myślach, jasnowidztwo. Kale okazuje się być w posiadaniu znacznie niebezpieczniejszego daru – jego dotyk zabija. O dziwo, gdy próbuje grozić ojcu Deznee, że zabije jego córkę, jego plan popada w ruinę – Deznee jest odporna na jego dotyk. Tak zaczyna się u Deznee ścieżka dociekania prawdy o rodzinie i samej sobie.

Po zapoznaniu się z pierwszymi stronami książki byłam przekonana, że źle wybrałam lekturę. Kolejna historia, gdzie dotyk zabija, a ktoś jest na niego odporny. Bla. Bla. Bla. Szybko jednak dostrzegłam w niej coś innego. Można powiedzieć, że element ten jest jej X factorem. Chodzi mi mianowicie o zachowanie Kale'a. Nie zna wielu podstawowych uczuć, zjawisk, emocji, bo nie miał jak poznać ich w izolacji. Zachowuje się trochę jak dziecko – i słusznie! To nadało historii niesamowitego realizmu! Weźmy na tapetę taką rozmowę o trzymaniu się za ręce. Deznee nie umie wyjaśnić chłopakowi, że dla niej jest to gest świadczący o intymnych relacjach, a on dzięki niej rozumuje go jako oznakę lubienia się. Zabawnie – serio, serio. I co bardzo ważne – przez rozmowy Kale'a z Deznee i innymi można inaczej spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość właśnie dzięki prostemu podejściu chłopaka i jego niewiedzy.

"– Lubisz kogoś, gdy dobrze czujesz się w jego obecności, i lubisz kogoś, gdy on sprawia, że czujesz się kimś szczególnym, czujesz się szczęśliwy. Coś tak jak całowanie.
– To zamiast trzymać cię za rękę powinienem cię pocałować?"

Sama Deznee mnie rozbawiła graniem ojcu na nerwach. Nie dziwię się jej – nie ma matki, a ojciec nie poświęca jej uwagi. Momentami była zbyt naiwna i nie myślała do końca. Poza tym krążenie wciąż i wciąż po tych samych miejscach... pod nosem ojca... i z uciekinierem z jego ośrodka... cóż, to nie jest najmądrzejsze posunięcie, jeśli chce się ocalić własną i czyjąś skórę. Lepiej dać sprawie przycichnąć i uderzyć, gdy nikt się tego nie spodziewa. Niemniej jest postacią ciekawą, o własnym zdaniu, niezwykle samodzielną i odważną. Zdecydowanie łatwo jest ją polubić. Nie wiem tylko, dlaczego autorka nie wyjaśniła, jakim cudem dotyk Kale'a nie zabija Deznee. Może doczekam się tego w kolejnych częściach.

Z postaci drugoplanowych – ojca Deznee i Mercy nienawidzi się od ich pierwszych scen. Alex budzi gigantyczne podejrzenia. Branta się kocha (do pewnego momentu)

Mamy sensację, romans, wątek paranormalny, a to wszystko autora przyprawiła szczyptą akcji. Niby różne gatunki, a niezwykle zręcznie złączone. I momentami pojawiają się iskierki erotycznej atmosfery, no ale tylko iskierki, więc wrażliwi nie muszą się bać. Tylko ten romans zaczął się zbyt szybko... To odjęło dość dużo od realizmu historii, a szkoda, bo mogła zostać jedną z moich ulubionych, gdyby nie to tempo rozwoju "związku".
Ach, i ten humor Deznee, szczególnie w rozmowach z Mercy. To jeden z najważniejszych elementów tej książki! Koniecznie się z nim zapoznajcie!

" – Stan cywilny – Z jej głosu bił chłód porównywalny z powiewem arktycznego powietrza.
– Jeśli masz na myśli mnie, to nie jesteś w moim typie. A jeśli chodzi ci o ojca, to jest singlem, ale raczej też nie jesteś w jego typie. – Uśmiechnęłam się leciutko. Mercy nie wyglądała na rozbawioną. Na jej czole zaczęła pulsować jak szalona mała, niebieska żyłka.
Widok jej złości tylko mnie rozochocił.
– Właściwie to nawet nie wiem, kto jest w jego typie. Nigdy nie widziałam go z kobietą. Z przykrością muszę ci się zwierzyć, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że mój ojciec jest gejem".

Pochłonęłam tę książkę w dwa dni i to tylko ze względu na to, że miałam dużo nauki na studia. Gdyby nie to, skończyłabym ją w kilka godzin. Jest to cudna, wciągająca historia warta Waszej uwagi. Pojedyncze potknięcia, jak z tym tempem rozwoju romansu, niech Was nie zrażają, bo mimo to opłaca się poświęcić trochę czasu na poznanie tej historii. Jest to inny rodzaj morderczego dotyku. Z pewnością autorka miała świeży pomysł na fabułę i dobrze wplotła w nią humor. Ja już nie mogę się doczekać dorwania w swoje ręce kontynuacji, bo końcówka tej książki zostawiła mnie w napięciu.

~NathalieRoss
(Recenzja pojawiła się również na jej osobistym blogu.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz