czwartek, 8 listopada 2012

Halloween - Zwycięzcy!






    Miejsce pierwsze - Jednooki


– Witamy w Domu Śmierci! Zapraszam, wejdź do środka! No, nie bój się, popatrz na innych, na pewno znajdziesz także coś dla siebie – trupioblady elegancki mężczyzna zagonił Eddiego do środka ręką z nienaturalnie krótkimi palcami.
Eddie spojrzał jeszcze raz z niepokojem na dziewczynkę, która mu otworzyła, ale ta nie dawała żadnych oznak życia, jakby była w transie. Zamknęła szybko za nim drzwi i odeszła. Chłopiec, nim się zorientował, stał już pośrodku dużego pokoju, w którym było dosłownie wszystko, czego potrzebuje każdy dzieciak, aby dobrze bawić się w Halloween. Wszelkie sztuczki i triki, które znał doskonale, ale także mnóstwo dziwnych urządzeń, które widział pierwszy raz w życiu i mógł się jedynie domyślać, do czego służyły. Było tu bardzo kolorowo – na ścianach wisiały kukły trupów i zombie naturalnych rozmiarów, z sufitu z ogromnych pajęczyn zwisały jeszcze większe pająki, a na wysokości oczu, na starych zniszczonych regałach, w zupełnym bezładzie leżały pułapki, które, odpowiednio zastawione, wywoływały głośne piski swoich ofiar. 
Mimo całej palety barw, pomieszczenie sprawiało wrażenie bardzo ponurego i ciemnego, jakby w każdym kącie czaił się strach, który może dopaść. Dzieci plątające się i szukające wśród towarów czegoś odpowiedniego dla siebie, wcale nie dodawały Eddiemu otuchy. Wszedł głębiej i zaczął przeglądać akcesoria, aby wybrać coś na zbliżającą się noc. Trupioblady mężczyzna zniknął gdzieś bezgłośnie, co wywołało w chłopcu nieprzyjemne dreszcze. Dziwne. Zupełnie zapomniał jak wyglądał. Pamiętał tylko kolor skóry i ubranie, jakie nosił. Jakby ktoś wymazał mu kilka sekund z życia. 
Eddie nigdy nie był najgrzeczniejszym dzieckiem. Miał ledwie dziewięć lat, ale już zdążył napsuć swojej rodzinie dość krwi, żeby ta pilnowała go na każdym kroku i zabraniała mu wszystkiego, czego tylko się dotknie. Do Domu Śmierci udało mu się dostać jedynie dlatego, że zboczył nieco z trasy wracając ze szkoły. I kompletnie tego nie żałował – dzięki zaoszczędzonemu, skromnemu kieszonkowemu będzie mógł oddać z nawiązką rodzinie rok wyrzeczeń.
Z dużego pomieszczenia przedostał się do znacznie mniejszego, oświetlonego jedynie kilkoma upiornymi dyniami postawionymi na stole i parapetach. Skrzypienie spróchniałych desek i odgłosy ściąganych z półek przedmiotów zastąpiła całkowita, głucha cisza. Każdy stawiany przez chłopca krok potęgował jego niepokój do tego stopnia, że gdy był na jego środku, miał ochotę zwiać stamtąd najszybciej jak tylko się dało. Jednak w tym samym momencie, w ciemnym rogu pokoju spostrzegł coś jeszcze ciemniejszego, jakiś prostokątny kształt, który przyciągnął jego uwagę. Podszedł bliżej i mógł dojrzeć, że jest to niewielkich rozmiarów drewniana skrzynia, z wierzchu pokryta grubym kurzem, a na ścianach pięknymi rzeźbieniami. Przyklejone do niej gdzieniegdzie pajęczyny dodawały jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Eddie był już zupełnie spocony i drżał jak osika podskakując na każdy wydany przez siebie dźwięk. Mimo tego coś go ciągnęło bliżej i gdy postawił kolejny krok, skrzynia nagle zaczęła delikatnie drgać sama z siebie. Eddie podskoczył wysoko, piszcząc dziewczęcym głosem, odwrócił się i już zamierzał uciekać, gdy napotkał przeszkodę. Tuż przed nim stała straszliwa postać zupełnie bez skóry, której mięśnie na twarzy wykrzywiały się w okropnym grymasie gniewu. Chłopiec krzyknął jeszcze głośniej i zaczął uciekać w przeciwnym kierunku, lecz niestety bardzo szybko napotkał ścianę, pod którą skulił się przerażony, zakrywając oczy i uszy, krzycząc i płacząc jednocześnie. Wtem usłyszał gromki śmiech. Nie złowieszczy, ale taki, jaki się ma, gdy się z kogoś śmieje. W przypływie odwagi odemknął jedno oko i dostrzegł trupiobladego mężczyznę, stojącego w miejscu potwora, trzymającego maskę twarzy bez skóry. Przerażony Eddie zrozumiał, że dał się nabrać, że to wszystko było mistyfikacją mężczyzny. Nie mógł jednak jeszcze dojść do siebie.
– Chodź, nie masz się czego bać. Przepraszam, że cię tak wystraszyłem, jednak nie mogłem się powstrzymać, kiedy zobaczyłem, że tu wchodzisz. Przyznam, że lubię czasem też kogoś nieźle wystraszyć i jak widać, jeszcze nie wyszedłem z wprawy. Usiądź, uspokój się. I tak zniosłeś to dużo lepiej niż ostatnia osoba. Musiałem jej dać spodnie na zmianę. 
Eddie, początkowo nieufny, usiadł na krześle obok stołu, na którym leżały dwie dyniowe twarze – jedna w grymasie upiornego uśmiechu, druga wykrzywiona niczym wściekły pies.
– Bo widzisz, samo prowadzenie sklepu nie bawi mnie dostatecznie, żeby nie wyciąć psikusa, zwłaszcza przy tak dobrej okazji. Gdy byłem w twoim wieku i nie musiałem przejmować się niczym, płatałem figle cały czas, do tego stopnia, że w końcu wylądowałem w poprawczaku. Jednak nie wyszło mi to na złe jak widzisz, nie dość, że mam za co żyć, to robię to co lubię.
– Co to za skrzynia? – Eddie prawie w ogóle nie słuchał mężczyzny, jego oczy cały czas ukradkiem spoglądały na skrzynię, która zdawała się żyć i chcieć włączyć się do rozmowy.
– To? To jest magiczna skrzynia, mieszka w niej duch małej dziewczynki, dlatego czasami się wierzga lub coś pokrzyczy. Też jest na sprzedaż, jednak kosztuje zbyt wiele cukierków, aby było na nią stać jakiegokolwiek z moich klientów, dlatego jej nie wystawiam. Towar pierwsza klasa, jednak trzeba być bardzo ostrożnym, bo można się samemu nieźle przestraszyć.
Mężczyzna był raczej przyjemnym jegomościem o zawadiackim tonie głosu, przy którym Eddie zupełnie zapomniał o strachu. Nadal jednak nie mógł skupić się na jego wyglądzie, cały czas coś odwracało jego uwagę. Chłopiec prychnął kpiąco.
– Ehe, magiczna. 
– No pewnie, tam mieszka duch prawdziwego dziecka, które żyło wiele lat temu, kiedy nawet mnie nie było na świecie.
Eddie zmarszczył czoło wykazując zainteresowanie.
– Dziesiątki, jeśli nie setki lat temu żyła mała dziewczynka, mniej więcej w twoim wieku. Pochodziła z dość zamożnej rodziny kupców handlujących tkaninami. Rodzice opłacali jej naukę, co w tamtych czasach było wyjątkowe, dzięki czemu jej pozycja w społeczeństwie rosła, a w przyszłości mógłby wraz z mężem przejąć rodzinny interes. Dziecko było jednak bardzo niesforne, nie cierpiało nauki, wolało wraz z rówieśnikami puszczać żabki w stawie, bądź chodzić do czarownicy, pomagać jej w zbieraniu ziół i obrywaniu muchom skrzydeł. Czas więc spędzała na zabawie, co jednak rodzicom się bardzo nie podobało. Na nieszczęście dziewczynki, urodził jej się w tym czasie brat, więc rodzice bez wahania chcieli wysłać córkę do klasztoru, aby nabrała dyscypliny i spokorniała. Ta jednak uciekła z domu i zaplanowała zemstę. Poszła do starej czarownicy, aby ta jej pomogła. Wiedźma uwarzyła napar, który miał sprawić, że dziewczynka przez kilka dni będzie po części duchem, dzięki czemu wystraszy rodziców, aby ci poznali, że nie warto z nią zadzierać. Dziewczynka następnego dnia wróciła do domu po kryjomu, wypiła eliksir i schowała się do skrzyni. Wieczorem, gdy jej rodzice wrócili ze sklepu, zaczęła pukać w wieko skrzyni, aby ich przywołać. Plan się powiódł – zaciekawieni i ostrożni państwo Bukhetowie podeszli żeby otworzyć skrzynię, lecz w tym samym czasie Rosanna wyskoczyła z niej z wrzaskiem. Rodzice podskoczyli wystraszeni, kobieta cicho pisnęła i wpiła się w rękę swojego męża. Powoli zajrzeli do środka, ale niczego nie zobaczyli, kufer był zupełnie pusty. Rosanna stała jednak w środku i sama była niemało wystraszona. Rodzice również zdawali się odczuwać niepokój, jednak nie taki jak się spodziewała, w dodatku chyba jej w ogóle nie zauważyli. Albo udawali, aby dać jej nauczkę. Dziewczynka postanowiła wyjść z kufra i udać się z powrotem do wiedźmy, jednak, gdy próbowała przestąpić brzeg skrzyni, jej ruch blokowała jakaś niewidoczna ściana. Całkowicie już wystraszona dziewczynka usiadła bezradnie na dnie skrzyni, którą rodzice właśnie postanowili zamknąć. Słuchała jak ich kroki powoli cichną w korytarzu. Nie wiedziała co począć. Coś zamknęło ją w kufrze, a na dodatek była niewidzialna. Kompletnie zrozpaczona leżała i łkała przez całą noc. Przez następne dni nawoływała swoich rodziców, żeby jej pomogli, obiecywała być grzeczną, krzyczała i błagała, żeby ją stamtąd wyciągnęli. Oni jednak byli coraz bardziej przerażeni. Bowiem zamiast słów, słyszeli tylko przerażony krzyk swojej ukochanej córki, dobywający się z kufra. Po kilku dniach umarli ze strachu we własnych łóżkach, a dom został sprzedany przez miasto innej rodzinie. Dziewczynka jednak coraz bardziej pragnęła wyjść, nie przestawała więc prosić o pomoc każdego mieszkańca domu. I tak, po kilku wystraszonych rodzinach, dom został zupełnie opuszczony – nikt nie chciał już mieszkać w nawiedzonym domu. Aż do teraz.
– To ten dom? To dom Bukhetów? – Chłopiec wydawał się zafascynowany historią, a jednocześnie był bardzo nerwowy, obracał się co chwilę za siebie, jakby myślał, że coś skryło się w cieniach.
– Tak, kupiłem go jakiś czas temu. Skrzynia ciągle tu stała.
– Skąd znasz całą tę historię?
– Rosanna mi powiedziała. Bo widzisz, ja potrafię rozmawiać z duchami, słyszę dokładnie co mówią.
Eddie przełknął głośno ślinę i wystraszonymi, wytrzeszczonymi oczami spoglądał to na mężczyznę, to na kufer. Ten, jakby na zawołanie, znów zadrżał i chłopiec usłyszał jakby ciche jęki dobywające się zewsząd. Odwrócił się w stronę właściciela.
– A... a ile kosztowałoby, gdybym chciał ją pożyczyć na kilka dni? – Trupioblady mężczyzna przymrużył oczy i podrapał się po podbródku, chwilę się zastanowił.
– Dziesięć dolarów. Ale ma wrócić dzień po Halloween.
– Zgoda – chłopak ucieszył się, dał wyliczoną kwotę i zabrał kufer do domu. 
Postawił go w swoim pokoju, żeby nie wzbudzić podejrzeń wcześniej niż zamierzał. Zadowolony z siebie zaczął nawet się uczyć, aby nie dostać przypadkiem szlabanu. Do Halloween pozostały dwa dni, w trakcie których chciał sobie wszystko zaplanować. Zszedł do kuchni i zjadł kolację.
– Czemu tak późno dzisiaj wróciłeś?
Matka pilnowała go na każdym kroku, a jakby mogła, przywoziła by go osobiście ze szkoły. Pracę na szczęście kończyła później niż on lekcje, miał więc chwilę luzu.
– Byliśmy z Markiem w parku.
– Mówiłam Ci, że masz iść prosto do domu. Nie wolno Ci się włóczyć nigdzie samemu, nie wiadomo kogo spotkasz. O tej porze szybko robi się ciemno.
„Zawsze to samo” – pomyślał. Skończył jeść i poszedł spać. W nocy jednak coś mu to uniemożliwiało. Jakieś ciche szepty, jakby nawoływania. Obudził się kompletnie zmęczony. Dzień w szkole również do łatwych nie należał, to też szybko znów poszedł spać. Tym razem jednak coś go obudziło. Skrzynia. Drżała, wywołując przy tym spory hałas. Wyskoczył z łóżka i szybko postawił ją na grubym kocu.
Pomocy! 
Gwałtownie odsunął się od kufra pod przeciwległą ścianę swojego pokoju. „Co to, u licha?” – myślał. „Na pewno ma w środku głośnik i nagrane odgłosy”. 
Wyciągnij mnie! 
Serce waliło mu jak szalone, wskoczył do łóżka i ukrył się pod kołdrą. Nie wiedział kiedy, ale zasnął. 
Nadszedł dzień Halloween. Eddie wrócił wcześniej do domu i wszedł do swojego pokoju. Kufer stał tak samo jak wcześniej. Wyglądał, jakby uleciało z niego całe życie, jakby skończyły się baterie. Teraz prezentował się zupełnie niepozornie. Chłopiec podszedł do niego i dotknął wieka. Kufer nagle zadrżał. Eddie cofnął gwałtownie rękę przestraszony. 
Otwórz, proszę, nie chcę tu już siedzieć. 
Cofnął się o krok, słyszał, jak bije mu serce, czuł pulsującą w żyłach krew. Zrobiło mu się bardzo gorąco i ciężko było mu złapać oddech, jakby ktoś wyssał całe powietrze z pokoju. Mimo wszystko, musiał sprawdzić na własne oczy, co jest w środku. Mógł tego żałować, jednak ciekawość była silniejsza. Szybkim ruchem otworzył wieko i spojrzał do środka. Pusto. W środku kufer wyglądał znacznie gorzej niż na zewnątrz. Nie było żadnych zdobień, jedynie ciemnobrązowe, zimne drewno. Zniósł kufer do salonu. Za chwilę jego rodzice mieli przyjść z pracy, miał więc bardzo mało czasu, żeby wszystko przygotować.
Eddie, pomóż!
Zamarł w bezruchu. Po chwili powoli odwrócił się w kierunku kufra. Skąd mogło znać jego imię? Coś mu nie grało.
Wypuść mnie, proszę, boję się ciemności!
Otworzył wieko, tym razem stanowczo – wiedział, że w środku nic nie ma. Ten stan się nie zmienił. Postanowił sprawdzić głośnik. Wszedł do środka i zaczął badać rękami dno i ściany od wewnątrz w poszukiwaniu skrytki. Nagle wieko zamknęło się. Huk roznosił się przez chwilę w głowie chłopca, po czym usłyszał wesoły śmiech małej dziewczynki. 
Dziękuję Eddie!

***

Mały chłopiec przebrany za złego czarnoksiężnika podbiega do kolejnego domu. Dzisiaj już się bardzo obłowił, miał prawie pełny worek, jednak do północy pozostało dużo czasu, mógł więc jeszcze dozbierać. Zapukał. Otworzył mu chłopak w jego wieku z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Cukierek albo psikus! – wykrzyczał zły czarnoksiężnik.
Z głębi domu dobiegł do męski głos:
– Eddie, kto tam? 
– Klient – odpowiedział chłopiec kompletnie bez emocji, cały czas patrząc na przebierańca.
– Ah, klient! – w drzwiach pojawił się trupioblady, elegancki mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego ręce z nienaturalnie krótkimi palcami przeprowadziły chłopca przez próg. Eddie zamknął za nim drzwi i odszedł.
– Witamy w Domu Śmierci! Zapraszam, wejdź do środka! No, nie bój się, popatrz na innych, na pewno znajdziesz także coś dla siebie...





Miejsce drugie - NathalieRoss


Istnieje pewna znana kryminalna wyliczanka. Tytułem: Dziesięciu murzynków. Kto o niej nie słyszał, powinien jak najszybciej wziąć się za lekturę, by zrozumieć motywy kierujące Raveeną Lubeck przez ostatnich kilka lat. Prawdę mówiąc, kto by się spodziewał, że z pozoru niewinna rymowanka stanie się inspiracją dla jej wendetty.
Wiedziała, kto zabił jej brata. Wiedziała, w jaki sposób do tego doszło. Wiedziała, dlaczego. I wiedziała, kto był prowodyrem całej akcji. Przez długi czas planowała zemstę i gdy w końcu miała dopracowany każdy szczegół, na myśl przyszedł jej pewien żart. Przez wiele dni zastanawiała się, czy taki element humorystyczny w ogóle przystoi w ważnej sprawie. W końcu podjęła decyzję.

* * *

Był trzydziesty pierwszy października. Raveena odliczała godziny do rozpoczęcia realizacji starannie ułożonego planu. Posiada opinia osoby wyobcowanej wydała jej się bardzo zabawna, gdy podliczyła, do ilu ludzi może się zwrócić o pomoc. Wybierała ich starannie i w końcu na jej liście ofiar i pomocników figurowało dziesięć nazwisk – wszyscy mieli związek ze śmiercią jej brata. Przez długi czas zdobywała i potwierdzała informacje. Wiedziała, że wszelkie konflikty i nieporozumienia między poszczególnymi członkami dawnej kliki działają na jej korzyść. Co więcej, zamierzała je wykorzystać. 
Gdy zegar wybił dziewiętnastą, złapała w rękę płaszcz i wyszła z domu. Drzwi zostawiła otwarte – nie planowała już wracać do mieszkania. Wsiadła do samochodu, uruchomiła silnik i udała się w stronę szwajcarskiej granicy. 

* * *
Dziesięć małych niewiniątek
w miasto wyszło w wieczór jeden.

William Leighton siadał właśnie przy swoim stoliku, gdy dostrzegł dawnego kompana kierującego się w jego stronę. Z daleka kiwnął mu głową i zajął miejsce, czekając na partnerkę. Dopiero wtedy zauważył, że chłopak niósł na tacy trzy kieliszki. 
– Zauważyłem na liście rezerwacji, że dziś będziesz i strzelam, że Madeleine też – wyjaśnił Michael, gdy dotarł do stolika. Zdjął wszystko z tacy i wsunął ją pod pachę, po czym wolną ręką złapał kieliszek. – Dobrze cię widzieć po tylu latach.
– Goyle, stary, nie wiedziałem, że tu pracujesz – odparł Will z uśmiechem. – Co z marzeniami o karierze aktorskiej? – spytał. Zaraz po tym zauważył idącą do nich w Madeleine. Kobieta również rozpogodziła się na widok dawnego przyjaciela.
– Mike! – Pocałowała chłopaka w policzek na powitanie, po czym usiadła na swoim miejscu. – Jak dobrze się z tobą spotkać po tak długim czasie.
Wiliam rozejrzał się po restauracji.
– Szef będzie miał coś przeciwko, jeśli usiądziesz z nami na kilka minut?
– Nie wchodzi na salę o tej porze – odparł, przysuwając sobie krzesło zabrane od sąsiedniego stolika.
– To co, za naszą przyjaźń? – spytała Madeleine, podnosząc kieliszek z winem. Obaj mężczyźni poszli za jej przykładem.

Wtem się troje zakrztusiło –
I zostało tylko siedem.
* * *
Siedem małych niewiniątek
zszokowała smutna wieść.

– Cyjanek potasu, szefie. W każdej ze szklanek. Najprawdopodobniej dodany przez Michaela Goyle’a, kelnera w restauracji i znajomego pozostałych dwóch ofiar.
Robert Heiten cierpliwie wysłuchał całego sprawozdania. Wyglądało to na jakiś halloweenowy żart. Nie mógł jednak uwierzyć, że tak odpowiedzialny człowiek jak Michael zabiłby siebie i przyjaciół. Każde z nich miało kiedyś tyle planów, które godzinę temu odeszły w niepamięć.
Spojrzał spode łba na policjanta zdającego mu raport. Jakiż to los bywa zabawny. Trójka jego dawnych kumpli niespodziewanie spotkała się w restauracji, a on od lat współpracuje z innym członkiem zerwanej paczki, Tomem, jako jego przełożony. 
– Kiepsko się złożyło, nie?
Robert spojrzał rozkojarzony na towarzysza. Zupełnie nie słuchał większej części jego wywodu, jednak domyślił się intencji pytania.
Westchnął głęboko.
– Szkoda, że już nigdy nie będzie okazji do wypicia piwa w starym towarzystwie – odparł. – To co, zwijamy się i zostawiamy formalności pozostałym? 
Tom przytaknął i ruszyli do samochodu. Po chwili jechali już główną arterią miasta. 
Niespodziewanie koła i hamulec przestały reagować. Samochód nie skręcił, chociaż kierowca wykonał nieokreśloną ilość obrotów kierownicą. Również nie zdążył się zatrzymać.

Dwoje się rąbnęło w głowę –
I zostało tylko pięć.
* * *
Pięć malutkich niewiniątek
chciało znaleźć sprawy sedno.

Czworo przyjaciół z trwogą przysłuchiwało się wiadomościom w lokalnej telewizji. Ich pięcioro przyjaciół zginęło. Troje zaraz po dziewiętnastej, a dwójka kolejnych nieco ponad godzinę później. Cyjanek potasu i uderzenie w drzewo najprawdopodobniej spowodowane niedziałającymi mechanizmami w pojeździe.
Potencjalny obserwator mógłby współczuć im takich rewelacji w noc halloweenową, ale fakt, że czwórka śledziła wydarzenia na ekranie, siedząc wciąż w maskach i przebraniach nadawała całości niezwykle komicznego wyrazu. 
– Noc strachów – skomentował wampir siedzący w towarzystwie dziewczyny-zombie. 
– Raczej dość niesmacznych żartów – dodała Lara, kobieta z dynią na głowie, krzywiąc usta, co było ledwo dostrzegalne zza pomarańczowej zasłony
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Z kuchni w mgnieniu oka wyłoniła się gwiezdna wojowniczka. Wyjrzała przez judasza i otworzyła drzwi.
– No cześć! – krzyknął czerwony kapturek, wchodząc do mieszkania z wiklinowym koszyczkiem w ręku. – Kopa lat, odkąd siedzieliśmy razem w tym gronie.
– Czarna, siemasz! – odparł równie radośnie wampir Blake, podbiegając do dziewczyny i mocno ją ściskając.
Gdy przywitań nastał kres, kapturek odsłonił przed pozostałymi zawartość koszyczka.
– Upiekłam trochę bułek z pieczarkami. Pamiętam, że kiedyś wszyscy się nimi zajadaliśmy. Szkoda, że z pozostałymi zerwał się kontakt.
Czwórka spojrzała po sobie.
– Nie słyszałaś? – spytała wojowniczka Katherine.
– O czym?
– Will, Madeleine i Michael zatruli się dzisiaj cyjankiem potasu, a Robert i Tom mieli wypadek samochodowy – wyjaśnił Blake, spuszczając głowę. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
– O losie, nie, w ogóle nie wiedziałam – odparł zszokowany kapturek. – Trochę dziwnie, nie? Cała piątka w jeden wieczór – dodała w zamyśleniu.
– Może jedzenie poprawi nam humor. – Wojowniczka Ashley sięgnęła do koszyka, wyciągając jedną z bułek, a Blake, Lara i Kate poszli za jej przykładem. – Czarna, ty nie jesz?
Dziewczyna się roześmiała.
– Jadłam w samochodzie, więc zupełnie nie jestem głodna – powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby wciąż była nieświadoma morderstwa na piątce dawnych przyjaciół – ale przed końcem nocy pewnie jeszcze nie jedną rzecz włożę do ust. 
Czwórka rozsiadła się wygodnie przed telewizorem, zmieniając kanał z informacyjnego na typowo filmowy. Tymczasem Czarna sięgnęła po swoją torebkę.
– Cholera, zostawiłam komórkę w samochodzie – jęknęła sfrustrowana. – Zaraz wracam. Może przy okazji przyniosę dodatkowe bułki.
Pięć minut po zamknięciu przez dziewczynę drzwi do mieszkania w koszyku, który zostawiła znajomym nie było już ani jednego smakołyka.

Nagle czworo z nich zasnęło –
I zostało tylko jedno.
* * *
Jedno małe niewiniątko
poszło teraz w cichy kątek.

Raveena weszła w głąb lasu. Odnalazła wypatrzone dawniej miejsce z wysokim prętem podtrzymującym jedną z gałęzi najstarszego drzewa w regionie. Ustawiwszy pod nim dwudziestocentymetrowy stołek, przywiązała jeden koniec grubego sznura do miedzianego pręta, a drugi owinęła wokół własnej szyi.
– Do zobaczenia w niebie, przyjaciele – szepnęła Czarna. – Może i ty, braciszku, w końcu mi wybaczysz. 

Tam się z żalu powiesiło –
Ot, i koniec niewiniątek.
* * *



Miejsce trzecie - Seledine



Spirala (mini)
Sierociniec ,,Szerszeń"
Spirale są różne, to początek wszechświata i jednocześnie jego koniec. Ów spirale istniały od zawsze. Czy wcześniej od Boga? Nikt nie wie.

Nastał nowy dzień, mała Mary z sierocińca kuliła się spocona pod kołdrą.
– Jezu, co za dziecko! Ty bękarcie, wyłaź natychmiast, a nie dzikusie jeden! – Poranne darcie było dla dziewczynki normalne.
Dzień jak co dzień [i]– pomyślała z goryczą i wygramoliła się spod nędznego okrycia zwracając drobną twarz ku kobiecie.
Ta nic sobie nie robiąc ze zgorzkniałej miny dziecka, spoliczkowała je. – Na to też Mary była przygotowana, ale dzisiejszego dnia nie miała zamiaru znosić upokorzeń.
– Spirala cię dorwie Larsson! Dorwie! – Wykrzyczała zanosząc się obłąkańczym śmiechem i tak po prostu odeszła, a złośliwa opiekunka stała jeszcze długo osłupiała.
Mała niewinna dziewuszka pożerała z apetytem każdy każdy kęs parówy z jajem i czegoś na kształt ketchupu, a resztka gniewu wyparowała z niej na dobre i pozostała tylko skorupa. – Namiastka jej samej. Teraz miała okazję przyjrzeć się ścianom budynku, czego nie czyniła przez całe życie – tak jej się bynajmniej zdawało.
W każdym kącie rósł grzyb, pnąc się coraz wyżej, zewsząd wystawały cegły mogąc spaść im "więźniom" na durne łby i skrócić cierpienia. 
Farba w tej placówce przybierała kolor brudnej szarości, złaziła wszędzie gdzie popadnie pozostawiając po sobie zamazy. 
Często w jedzeniu znajdowali martwe muchy i robale, jednak nikt nie zwracał na nie uwagi, ponieważ dostawali jedną porcję dziennie plus suchy chleb na kolację.
Pożywienie miało kolor od różowego, po szary, brunatny i czarny, a wszystko pokryte było lepką zieloną mazią.
Ogólnie mówiąc wszędzie syf, kurz, martwe muchy zmieszane z robalami, pozalepiane krwią okna. To wszystko działo się we wiosce o nazwie Kurkumiła koło Czarnobyla. Kucharki chodziły w szarych slipach i pasiastych koszulach. Były tłuste, jak świnie jednym słowem, pozalepiane ropą i często gościły w burdelach, o opiekunkach już nie wspominając.
2 piętra. Pierwsze to piętro Bólu, a drugie nosi miano Ostrego Dyżuru. 
Mary odłożyła pustą tackę do okienka i spojrzała na kalendarz wiszący nad wyjściem:
– Halloween! To dzisiaj, dzisiaj, dzisiaj! Spirala, whoo – krzyczała rozradowana, dopóty, dopóki nie uciszyła jej karna ręka sprzątaczki.
Nadeszło późne popołudnie, a dziecko siedziało w swoim pokoju rozmyślając o tym, jak fajnie byłoby kogoś zabić, oddać na pastwę czerwiom i przyglądać się jego cierpieniom. Dzisiaj narysuje 7 fazę księżyca, otworzy wszystkie drzwi i umysły.
Powypycha ich ciała cukierkami na jej ulubione święto, uwolni ich, o tak, ich wszystkich z łap Szerszenia. 
Dopiero po chwili otrząsnęła się z mrocznego klimatu jaki nią zawładnął. 
Nie pozwolę, żeby wróciły sny i opętanie, nie dziś wieczór. – Pomyślała z determinacją. Ma zdecydowanie dość mokrych majtek, spoconych koszuli i obrzyganej kołdry, z której wyłazi co rano przez ów nikczemne koszmary. Ale to nie koniec w końcu zawsze, gdy księżyc jest w pełni, wszędzie gwiazdy wstępuje w nią demon, trzech chłopów musi ją trzymać. Z tego właśnie powodu nie ma przyjaciół i wywołuje strach u rówieśników.
Ona sama oddała się w łapy demona. Pewnego zimowego wieczora siedziała zasępiona, zła i zmarznięta, płakała rzewnie za rojeniami o ciepłym domu, matczynym uścisku oraz za wspólną zabawą, której nigdy nie zaznała. Abba czekają na takie chwile i mordują w tobie uczucia. Później jesteś tylko Szerszeniem i Spirala jest twoim światem, daje ci początek końca – koniec początku.
Maryanne znalazła się w samym środku mroczniejszego jestestwa i dziś dopełni się przeznaczenie, on przybierze nową formę na granicy 31 października – 1 listopada.
Siedlisko demona zanosiło się obłąkańczym śmiechem i powtarzało:
– Szerszeń zakręci Spiralę już niedługo.
* * *
Wybiła dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dziewięć pięćdziesiąt sekund. 
– Raz, dwa, trzy. Cztery, pięć, sześć. Siedem, osiem, dziewięć, 10 będzie też! Patrzcie, tu jest! Uwolnię was drodzy niewolnicy. – Z każdym słowem chichot się wzmagał, głos już nie należał do dziewczynki. Rzuciło nią przez szybkę w drzwiach, dookoła zebrali się gapie.
– Nadszedł czas, czas wykupienia sobie wolności. Dzisiejszej nocy nikt nie zostanie w swoim ciele. – Uśmiech przeszedł przez jej udręczoną twarz. 
– Ja pierwsza – skalpel wysunięty zza ucha pobłyskiwał groźnie w mroku, tam gdzie było kiedyś czoło widniał teraz znak siódmej fazy księżyca. Chrzciła ich swoją krwią.
Widok niezapomniany;
Mizerne dziecko pogrążone w szaleństwie, odziane w kawałek prostokątnej tkaniny i poprute kapcie. Tłuste brązowe włosy, krew ściekająca po twarzy naznaczonej licznymi bliznami i wysuwający się rozdwojony jęzor. 
– Na kogo teraz przyszła pora? – Rozglądnęła się wyłupiastymi oczami. – Hej Larsson, może na ciebie? 
Skalpel chirurgiczny przeszył ciemność w poszukiwaniu ofiary, demon w ciele dziecka szukający pomsty miotał się. 
Zaniepokojona sprzątaczka posłała po egzorcystę. 
– Spirala to początek wszystkiego, wyobraźcie sobie to. Osiągniecie czystość przez śmierć – samym spojrzeniem nowa Mary wytrąciła Biblię z rąk zrozpaczonego mieszkańca placówki. 
KREW WYPŁYNIE ŚWIEŻO NA ULICĘ, A MARY WAS ZBAWI. – Odezwał się głos w podświadomości świadków zdarzenia.
– Znajdziecie spokój ze mną.. Zbłąkane dusze. Maryanne dopełni przeznaczenia. – Opętanie i Spirala. – Ciszę rozerwały cierpiętnicze krzyki.
SPIRALA ZAPOCZĄTKOWAŁA ŚWIAT I GO ZAKOŃCZY.


niedziela, 28 października 2012





     Leśny Dwór zaprasza wszystkich do wzięcia udział w konkursie halloweenowym, w którym główną nagrodą jest zmiana koloru nicka na okres dwóch tygodni, oraz reklama wybranego tekstu w nagłówku forum, przez tydzień.
     Tematem konkursu jest oczywiście halloween, gatunek dowolny, jednak teksty nie powinny mieć więcej niż pięć stron A4. Mile widziana proza - miniatury lub opowiadania.
 Prace proszę wysyłać do Królowych Dworu do 31 października, do godziny 23:59
Z wszelkimi pytaniami czy wątpliwościami, proszę zaglądnąć TUTAJ.

wtorek, 23 października 2012







     Miss Jesieni wybrana! Zwycięzcom serdecznie gratulujemy!


Miejsce pierwsze - NathalieRoss

     SAVANNAH TANITH

     Z punktu widzenia głównej bohaterki

     Nazywam się Savannah Tanith i jestem ekskluzywną prostytutką.
     Och, kogo ja oszukuję? Jestem zwykłą dziwką, tylko ludzie płacą za mnie większe sumy niż za dziewczyny wzięte z ulicy. Dlaczego tak jest? Gdyż trafiłam do swojego burdelu przez tak zwane „kontakty”. Nie, żebym sama ich szukała, ale gdy już one mnie znalazły, nie miałam zbytniego wyboru. 
     Tak minęło czternaście lat. Żyłam, nie mogąc decydować nawet o najprostszych rzeczach jak np. o tym, co będę jadła na śniadanie i czy w ogóle chcę je spożyć. Koszmar skończył się kilkanaście dni temu, gdy dostałam kolejne zlecenie. Nowy klient nie był tak rygorystyczny jak wcześniejsi – zarówno pod względem jedzenia, jak i wieloma innymi rzeczami, w sumie należał do ludzi wyjątkowo tolerancyjnych. Pozwolił mi szykować posiłki ze wszystkiego, co akurat znalazło się w kuchni. I czułam się z tym błogo, chociaż niezbyt naturalnie. Do dziś.
     Dzisiaj sir zaprosił mnie na wystawną kolację w towarzystwie jego przyjaciół, czyli grupy ludzi na kształt śmietanki towarzyskiej. Wszyscy przyprowadzali partnerki, więc on poczuł się obowiązku też sobie jakąś znaleźć. Niestety, jego byłe dziewczyny nie chciały mieć z nim do czynienia, a narzeczona wciąż nie wróciła do domu, więc zostałam mu tylko ja. Z tego powodu stałam teraz przed lustrem, próbując ułożyć swoje niesforne ciemnobrązowe włosy. Na szczęście postanowiły dzisiaj ze mną współdziałać i zamiast rozdzielić się na mniej i bardziej skręcone, co miały w zwyczaju, w całości delikatnie falowały, spływając po moich plecach. 
     Przystąpiłam do kolejnego kroku – zrobienia makijażu. Od lat miałam swój mały rytuał i sprawdzone kosmetyki, jednak zmieniłam je na dzisiejszy wieczór, by nikt nie skojarzył Savannah-prostytutki z Savannah-partnerką dżentelmena na wytwornym balu. Jaśniejszy podkład, grubsze kreski na powiekach, jasnoczerwona konturówka do ust, permanentny błyszczyk i byłam gotowa. Normalnie musiałabym jeszcze użyć tuszu, ale rzęsy miałam wystarczająco ciemne i długie. Podobno odziedziczyłam je po mamie, ale nie pamiętałam jej twarzy. Ani ojca. Ani siostry – o niej wiedziałam tylko tyle, że była ode mnie młodsza, ale nie miałam pojęcia o ile. Minuty, miesiące, lata? Niewiedza o tak prostych rzeczach często mi dokuczała, nieraz odbierając sen.
     W końcu odstąpiłam od lustra w łazience i skierowałam swoje kroki do pokoju. Na łóżku leżała zawinięta w folię gustowna mała czarna. Klient zamówił ją jako szytą na miarę, ale jeszcze nie miałam okazji zrobić przymiarki. Rozpakowałam ją więc i ostrożnie wsunęłam przez głowę, po czym sięgnęłam do suwaka na plecach, który okazał się być częściowo poza zasięgiem moich rąk. Prosty fason, który początkowo średnio mi się podobał, podkreślał kształt wyćwiczonych bioder i zgrabnej talii – w myślach dziękowałam szefowi za zajęcia na siłowni z tak dobrym trenerem, naprawdę czynił cuda. Moje cztery półkule prezentowały się równie dobrze w ubraniu, jak i bez niego, chociaż gdy po raz pierwszy Mistrz zwrócił na nie uwagę, były wyraźnie wychudzone i nienadające się do pokazania jakiemukolwiek mężczyźnie. Teraz miały tej uwagi aż nadto, ale, jak to mówią, wóz albo przewóz – trudno jest takie rzeczy wypośrodkować. 
     Zanim w końcu podeszłam do drzwi, by założyć ośmiocentymetrowe szpilki, otworzyłam małe puzderko i wyjęłam kupioną przez klienta parę długich srebrnych kolczyków. Wyglądały trochę jak nitki makaronu, bowiem swobodnie, chociaż w linii pionowej, opadały z uszu do ramion, delikatnie kołysząc się przy każdym moim ruchu i podkreślając rozpuszczone pofalowane włosy.
     Przejrzałam się ostatni raz w lustrze i skierowałam swoje kroki do wyjścia. Tam założyłam szpilki i poprawiłam sukienkę, gdy rozległo się pukanie do pokoju. Z delikatnym uśmiechem na ustach otworzyłam drzwi, spoglądając na klienta pytającym wzrokiem.

     Z punktu widzenia klienta

     - I jak, sir? Może być? – zapytała dziewczyna, obracając się w drzwiach.
     Gdy otworzyła je zaraz po moim pukaniu, niemal oniemiałem z wrażenia. Przyjaciel miał rację, twierdząc, że w zwykłej czarnej sukience będzie jej najlepiej. Gdy robiła obrót wokół swojej osi, dyskretnie zerknąłem na jej nogi. Materiał opinał się na kształtnych biodrach i, dzięki zakończeniu w połowie uda, odsłaniał szczupłe i zgrabne nogi. Przez chwilę zapragnąłem przesunąć dłonią po jej kostce, ale w porę zorientowałem się, że wyczekująco na mnie patrzy. W tym makijażu jej ciemnozielone oczy nabrały niewidzianego dotąd przeze mnie blasku. A może po prostu cieszyła się perspektywą takiego wieczoru… albo też spędzenia go ze mną? 
     Nie, co ty pleciesz, idioto. Idź się leczyć. To dziwka. Takie nie lecą na facetów, ale z nimi i to do łóżka.
     Odchrząknąłem delikatnie.
     - Elegancko. Dziękuję, że się postarałaś. Możemy iść? – spytałem, wyciągając rękę w jej stronę.
     Dziewczyna podała mi dłoń, przestąpiła próg i zamknęła delikatnie drzwi, po czym ruszyła wraz ze mną po schodach. Lubiłem czuć jej miękką skórę pod palcami, chociaż wyjątkowo rzadko miałem okazję dotykać jej dłoni. Korzystając z okazji, pozwoliłem kciukowi delikatnie pocierać skórę jednej z nich. 
     Niespodziewanie natrafiłem na zgrubienie po wewnętrznej stronie. Zatrzymałem dziewczynę w połowie schodów i uniosłem jej rękę, by móc się lepiej przyjrzeć. Blizna i to po dość głębokiej ranie. Miała dopiero kilka tygodni. 
     - Skąd to masz? – zapytałem, mając nadzieję, że nie słychać w moim głosie zaniepokojenia.
     Odpowiedziała mi speszona, spuszczając wzrok na ziemię.
     - Nie pamiętam genezy każdej blizny na moim ciele, sir.
     - Każdej? – Spojrzałem na nią badawczo. Zarumieniła się. Lubiłem patrzeć, jak jej twarz nabiera koloru, ale zdecydowanie nie wtedy, gdy powodem rumieńców były złe wspomnienia. – Masz na myśli, że jest ich więcej?
     - Nie wolno mi o tym mówić, [i]sir[/i]. Proszę, pomiń ten temat.
     Nie chciałem ustąpić tak łatwo i nacisnąłem delikatnie na niepokojące zgrubienie. Dziewczyna jęknęła cicho.
     - Boli?
     Przytaknęła.
     - Wybacz. Ale któregoś dnia będziesz mi to musiała wyjaśnić – dodałem, łapiąc ją w pasie i prowadząc do drzwi. – I na czas balu skończ z mówieniem do mnie sir. W domu też wolałbym to ominąć, ale jeśli naprawdę nie potrafisz… - Westchnąłem, delikatnie kręcąc głową.
     - Któregoś dnia – szepnęła cicho po dłuższej chwili, myśląc pewnie, że nie usłyszę. Ale było inaczej. 
     Wiedziałem, że ma mnóstwo tajemnic i złych wspomnień, a także, jak właśnie przyszło mi sobie uświadomić, nieciekawych pamiątek po swoich poprzednich klientach. Co jej robili? Nie miałem pojęcia. Wiedziałem jedynie, że była niesamowicie silną dziewczyną. Spędzić część dzieciństwa i tym samym przez czternaście lat dorastać w burdelu musiało zmienić jej myślenie o różnych sprawach oraz pogląd na życie. Słyszałem już, że próbowała sobie je odebrać, ale po jednej nieudanej próbie i jej konsekwencjach nigdy więcej nie odważyła się podjąć takiego ryzyka. Ponoć wtedy straciła wiele wiary w siebie – nie w swój wygląd, umiejętność tańca na rurze czy całonocnego uprawiania seksu, ale w to, że komukolwiek na niej zależy i że kiedyś uda jej się wydostać z burdelowego piekła. Mimo to nieraz byłem adresatem jej kąśliwych uwag – najwyraźniej dzięki ciętemu językowi pozbywała się części siedzącej w niej frustracji. A co gorsza, lubiłem to.
     I lubiłem ją. 
     Dziwkę.
     Ekskluzywną prostytutkę Savannah Tanith o pięknych, ciemnobrązowych włosach sięgających połowy pleców, zmysłowych ustach, piersiach idealnie mieszczących się w moich dłoniach, zgrabnych biodrach i onieśmielającym spojrzeniu ciemnozielonych oczu ze złotozieloną otoczką źrenicy.


Miejsce drugie - Venhir

     Promienie zachodzącego słońca oświetlały jej młodą, gładką twarz. Wpatrywała się w horyzont swymi szmaragdowymi oczyma. Niejeden już zatopił się w nich, zachwycony niezwykłą głębią i intensywnością koloru. To właśnie one, swym pięknem, odciągały wzrok od nieidealnej figury. Wyrzeźbione — przez lata wymagającej tego pracy — mięśnie nie prezentowały się zgodnie z życzeniami Elizabeth. Dlatego starała się ubierać tak, aby chociaż częściowo je zakryć. Każda okazja była dobra, aby włożyć ukochane przez nią sukienki o długich rękawach. Nieważne czy to imieniny, spotkanie z przyjaciółmi czy zwykły spacer z rodziną. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidziła swojej roboczej koszulki i sportowych spodni. Jeszcze gorzej czuła się na oficjalnych spotkaniach w eleganckim stroju. Zawsze obiecywała sobie, że to już ostatni raz kiedy ma na sobie coś takiego — daremnie. Toteż tym chętniej zakładała na siebie zwyczajne ubranie, podczas tych rzadkich okazji gdy akurat nie musiała pracować.
     Swoją dużą ręką bawiła się nerwowo falbankami sukni, którą miała dzisiaj na sobie. Nie była to jakaś wymyślna sukienka, sięgała kolan i prawie całkowicie zakrywała dekolt. Utrzymana w różnych odcieniach granatu prezentowała się pięknie, a Elizabeth ją uwielbiała.
     Kobieta poruszała co chwila swoimi umięśnionymi nogami w czarnych obcasach. Wiatr wzmógł się i targał jej długimi, rudymi włosami, ale kobieta nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Stała na nadbrzeżu i wpatrywała się w dal. Gdyby ktoś teraz zobaczył ją, oświetloną promieniami słońca, pomyślałby, że to anioł. Nie zwróciłby uwagi na wiele niedoskonałości. Dostrzegłby wąskie biodra oraz małe, ale kształtne piersi poruszające się miarowo pod materiałem sukienki. Jednak większość swojej uwagi skupiłby na twarzy. Spostrzegłby niewielki, zaokrąglony nosek i wąskie, delikatne muśnięte czerwoną szminką usta. Ujrzałby lekko wysuniętą brodę, drobne uszy ze srebrnym kolczykami w kształcie motyli i zarumienione policzki. Wstrzymałby oddech nad częściowo zakrytymi przez zabłąkane kosmyki falowanych włosów oczyma. Jednak nikt się nie zatrzymał by chociaż przez chwilę na nią popatrzeć. Który to już dzień stała na nadbrzeżu i czekała? Tylko na co? Na to, że życie porwie ją i pozwoli po prostu płynąć na pienistej fali?



Miejsce trzecie - InfernalTear

     Oczami poddanych:
     Leria to wysoka, młoda kobieta o długich, gęstych włosach w kolorze smoły. Śniada karnacja uwydatnia jej duże, fiołkowe oczy w kształcie migdałów z wachlarzem rzęs. Twarz ma szczupłą z lekko widocznymi kośćmi policzkowymi i pełnymi, jednak nie za dużymi ustami.
     Ciało również szczupłe z wyraźnymi krągłościami, najbardziej widocznymi w okolicach talii i bioder. Zwykle odziana w długie, wyszukane suknie z gorsetem, idealnie podkreślające jej smukłą figurę. Mimo to najlepiej czuje się w spodniach i wysokich, sznurowanych butach, mknąc na swym koniu przez trawy. Włosy, gdy nie są ułożone przez służącą, wiją się swobodnie na wietrze, opadając ku biodrom. Makijaż składa się z czarnej kreski na górnej powiece i odrobiny węglowego tuszu do rzęs, okazyjnie również bordowa szminka. Jedynym znakiem rozpoznawczym jest wisiorek z dużym ametystem w srebrze i promienny uśmiech.

     Oczami mężczyzny:
    „Stała zanurzona do połowy bioder, a spienione fale obijały się o jej plecy. Podniosła w górę szczupłe ręce, z gracją odgarniając włosy z ramion, a następnie potrząsnęła głową, zrzucając błyszczące kropelki, które niczym małe diamenty, opadły do rzeki. Była piękna, niczym najpiękniejsza z nimf, a latające wokół niej świetliki, sprawiały, że wyglądała jak z bajki. Po chwili odwróciła się przodem, a srebrne światło księżyców spływało po jej nagich, jędrnych piersiach i płaskim brzuchu. Ostatni raz spłukała się wodą, po czym wyszła na brzeg, po drugiej stronie jeziora.”

środa, 12 września 2012

Gniazdo Kruków - nowy dział dla zasłużonych





     Drodzy Użytkownicy Szeptów! Jak zapewne już zauważyliście, Leśny Dwór dorobił się nowego działu: Gniazdo Kruków. Klikając w ten link widzicie także, że... nic nie widzicie. Dzieje się tak, ponieważ dział ten otwarty będzie tylko dla specjalnej grupy Użytkowników, jaką są Krucze Pióra. Ale piórem takim może zostać każdy z Was! Wystarczy tylko być aktywnym czytelnikiem i komentatorem, oraz wykazywać chęci aktywnej pomocy Nam — młodym pisarzom.
     Po co powstał dział? Po to, aby pomagać sobie nawzajem. Grupa zasłużonych Użytkowników ma na celu spotykać się przy kawie chłodnego wieczora w jeden dany dzień tygodnia, aby dyskutować o pisarstwie w wąskim tego słowa znaczeniu. Pod lupę będziemy brali każdego tygodnia innego użytkownika, inną publikację. I wcale nie musi być to publikacja forumowa — wręcz przeciwnie, chętnie przeczytamy dalsze części małych fragmentów, lub zupełnie nowe twory. Poświęcimy tydzień na przygotowania do zażyłej dyskusji, a później cały wieczór i dwa opakowania kawy, herbaty czy innego kakao na rozmowy o każdym przecinku, wąsach bohatera, zjedzonej literce i relacjach matki z synem.
     Użytkowniku — nie czekaj! Zwiększ swoją aktywność już dziś, aby w nagrodę odebrać dostęp do Gniazda Kruków!

niedziela, 9 września 2012

Wybory miss jesieni!






      Zapraszamy do udziału w kolejnym iście literackim konkursie, w którym główną nagrodą jest możliwość zmiany koloru nicku na dowolny (inny od kolorów członków Leśnego Dworu) na okres miesiąca oraz reklama wybranego tekstu na okres jednego tygodnia w nagłówku forum.
      Konkurs ma na celu rozwinięcie u naszych młodych pisarzy umiejętności pisania opisów. Wydawać by się mogło, że to taka prosta rzecz, ale warto w nią włożyć czasem trochę więcej pracy, jak pokazuje poradnik, aby nasze teksty nabrały stylu i zaskoczyły czytelników, rozwijając ich wyobraźnię.
      W tym konkursie trzeba zaprezentować fragment opisujący istniejącą już postać żeńską z opowiadania/powieści - oczywiście postać naszego autorstwa. Najlepiej będzie, jeśli postać zgłoszona do konkursu istniała już wcześniej, a nie zostanie wymyślona na jego potrzeby. Jednak jeśli ktoś chce wziąć udział, a nie pisze długich tekstów to również jest taka możliwość.
      Opis powinien zawierać szczegółowy opis twarzy, ciała oraz odzienia postaci – najlepiej takiego, jakie zwykle nosi. Mile widziane zdobienia ciała, takie jak kolczyki, tatuaże, znaki szczególne.
      Prace proszę wysyłać do InfernalTear lub Pearl Raven do 23 września do godziny 23.00.
      Głosowanie będzie przebiegać tak jak we wcześniejszych konkursach.



Powodzenia!

Leśny Dwór

sobota, 1 września 2012

Konkurs trzeci - Opis architektury - Zwycięzcy!


     Trzecim i jak na razie ostatnim konkursem była przeprowadzona w lipcu walka na Opis Architektury. Udział wzięło sześciu Użytkowników, a poniżej znajdują się trzy najlepsze prace.


Miejsce pierwsze - Virial

     Siedział na niewielkim balkoniku, wyglądając na kanał spomiędzy dwóch doniczek z delikatnymi, różowymi kwiatami. Przez chwilę rozglądał się wokół, jakby czegoś szukał, po czym spojrzał na pozycję zawieszonego wysoko nad budynkami słońca.

     Czekał.
     Specjalnie przybył dużo wcześniej, aby przyjrzeć się i sprawdzić okolicę, którą jego przeciwnik wybrał na miejsce starcia. Niewielki mostek wznosił się nad kanałem, pozwalając ludziom przechodzić z jednej strony na drugą, jednocześnie przepuszczając pod łukiem przepływające łódki. Metalowa barierka z misternymi zdobieniami przypominającymi płatki kwiatu, przytwierdzona była do popękanych kolumienek zrobionych z białego, niegdyś gładkiego, kamienia. Miejsce to przypominało zamkniętego w sobie, kontemplującego człowieka. Wydawało się jakby stojące blisko siebie, wysokie budynki odcinały ten niewielki skrawek od wielkiego świata. Odrapany tynk oraz stara, brudna i wyblakła farba na ścianach nie psuły okolicy. Zamiast wyglądać brzydko i niechlujnie, dziwnie dobrze pasowały do panującego tu spokoju, dodając odrobinę nostalgicznego nastroju. Widniejące gdzieniegdzie na frontach zacieki tworzyły wrażenie, jakby poziom wody był kiedyś znacznie wyżej i z biegiem czasu sukcesywnie opadał, odsłaniając ukryte okna na świat. Niektóre z ich okiennic opadały trochę na bok, krzywo, jak gdyby widziały już zbyt wiele, zbyt długo. 
     Znał to wszystko bardzo dobrze. Każdego dnia było tu tak samo. Miejsce nie niepokojone przez głośne rozmowy i śmiechy przechodniów, których nie widziało się tu często, zmieniało się stopniowo, powoli wedle reguł natury. 
     Spojrzał w dół i ujrzał niewielką motorówkę rytmicznie kołyszącą się na spokojnej wodzie kanału. Z jej burt odchodziły płaty farby, a umocowana flaga słabo powiewała. Nie można było powiedzieć, żeby woda była czysta ani brudna. W dzień od błękitno-zielonej tafli odbijały się promienie słoneczne, a zapach przypominał mu dawne czasy spędzone na ulicy w porcie, wśród wielu śmierdzących statków i spoconych ludzi. Jednak wieczorem, kiedy delikatny wietrzyk poruszał stojącym przez cały dzień powietrzem, rozchodził się przyjemny, delikatny, lekko słonawy zapach. Zapach morza.
     Ponownie spojrzał w górę. Słońce zaczęło chować się już za odległymi dachami budynków, rzucając coraz to dłuższe cienie wzdłuż ich ścian. Czas minął.
     A jego wroga wciąż nie było.
     Nie przejmował się tym. W końcu oznaczało to, że bez żadnego wysiłku utrzymał swoją pozycję króla dzielnicy. Od niechcenia polizał łapę, po czym wypluł kilka kulek sierści i wskoczył na barierkę okalającą niewielki balkonik. Przeskakując na sąsiedni parapet, zastanawiał się jaki też przysmak mógł kupić człowiek, mający zaszczyt opiekowania się nim.


Miejsce drugie - Venhir

     Leżał na swoim ulubionym leżaku, który jak zwykle po śniadaniu przyniósł tutaj ze sobą. Nawet czterdziestostopniowy gorąc nie mógł sprawić by Francesco Bommarito zrezygnował z przebywania w swoim ulubionym miejscu. Ostatni raz zdarzyło się to podczas wichury, blisko dziesięć lat temu. W każdy inny dzień, poza tym jednym, zjawiał się tutaj i obserwował, kontemplował oraz odpoczywał. Ten skrawek Ziemi mógł śmiało nazwać centrum swojego życia. Od deszczu chronił go mały balkonik, znajdujący się dokładnie nad nim. Natomiast upał nie robił na nim wrażenia. Był Włochem z dziada pradziada, nie rozumiał jak można kryć się przed słońcem pod parasolami tak modnymi wśród turystów.
     Z tego miejsca Francesco miał doskonały widok na kamienicę, której był właścicielem, zarządcą i konserwatorem. Mógł stąd także podziwiać most, co prawda nie należący do niego, ale będący nieodłącznym elementem tego miejsca. Jednak Włoch traktował go jak swoją własność. Któż inny interesowałby się tym kawałkiem kamienia, wśród tysiąców innych cud architektonicznych znajdujących się w Wenecji?
     Otworzył jedno oko i popatrzył w głąb ulicy. Dostrzegł dwójkę osób, która zbliżała się w jego kierunku. Po chwili mógł rozróżnić szczupłą kobiecą sylwetkę i szerszego w ramionach mężczyznę. Zakochana para turystów, która przybyła podziwiać zabytki nieznanego im miasta. Pokiwał głową i uśmiechnął się nieznacznie. Czy to naprawdę zawsze musi wyglądać tak samo? Za chwilę wejdą po kilku stopniach na most, stąpając po zniszczonej zębem czasu kostce. Przejdą po śladzie koła powozu, kawałku podkowy złączonym w jedną całość z kamieniem. Różne części pomostu były wiele razy remontowane, ale kostka trwała u szczytu schodków przez wieki. Była w niej jakaś magia. Francesco nieraz wyobrażał sobie, że po tym bruku chodziły kiedyś osobistości minionych stuleci. To sprawiało, że niemal czuł się niegodzien tędy przechodzić. A jednak wciąż wracał i studiował każdy metr kwadratowy w poszukiwaniu śladów przeszłości.
     Potem zakochani oprą się o metalową balustradę przytrzymywaną w dwóch miejscach przez marmurowe słupy. Nie zwrócą uwagi, że barierka ma kształt równoramiennych krzyży o zaokrąglonych końcach i przeciętych przez poprzeczne pręty na cztery równe części. Francesco uwielbiał zwracać uwagę na każdy szczegół; dostrzegał stąd nawet plamki rdzy w poszczególnych miejscach. W tej prostocie było jakieś urzekające go piękno.
     Nie spojrzą również niżej, gdzie pomiędzy podstawą, a balustradą znajdowało się serce i cała wspaniałość mostu. Wbudowany był tam przepiękny kamień. Włoch nie znał jego nazwy, ale wystarczyło mu to, co widział. Karmazyn mieszał się z ciemną zielenią, nadając całej budowli niesamowitego charakteru.
On wskaże ręką na łódkę przycumowaną zaraz pod nimi do brzegu kanału. Być może powie jej, że chciałby móc popłynąć wraz nią. Motorówka należała do Francesca. Nie przedstawiała nic specjalnego. Była biała, gdzieś na lewej burcie znajdowała się jej nazwa nadrukowana błękitną czcionką – „Chiara”. Ster został obudowany, w dole zwykłym pomalowanym białą farbą drewnem, a wyżej szkłem. Drobny pokład wypełniały zwoje lin i wszechobecny bród. Maszyna została mocno wyeksploatowana i często odmawiała posłuszeństwa. Właściciel właściwie nie rozumiał, co turyści widzieli w niej zachwycającego czy romantycznego.
     Wzrok zwiedzającej pary przykuło odbicie kamienicy w wodzie. Powoli podnieśli głowy, by spojrzeć na budynek. Blok w tym miejscu biegł równolegle do mostu, by skręcić o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku patrzących, a po kilku metrach znów wykonać zwrot i biec dalej wzdłuż kanału. Kobieta przesłoniła sobie oczy małym kolorowym wachlarzem, żeby nie raziło jej światło słoneczne i przyjrzała się uważnie.
     — Ten budynek musi być bardzo stary… — Dobiegł go jej głos. Resztę zagłuszył gwar rozmów przechodzącej wycieczki. Dostrzegł jednak, jak ręką wskazuje jeden ze zniszczonych fragmentów ściany, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Francesco uśmiechnął się do siebie. Kamienica rzeczywiście była już nadgryziona przez czas. Dawno straciła swój jaskrawopomarańczowy kolor. Pozostały jedynie niewielkie części niezabrudzone przez spaliny, deszcze i inne nieczystości dużego miasta. Gdzieniegdzie kolor zupełnie wyblakł pozostawiając białe, brzydkie plamy. Od dołu ściany zaczynały się już kruszyć odkrywając nagie cegły. W miejscu gdzie budynek łączył się z małym kamiennym chodniczkiem ktoś postanowił wymalować jakieś niewiele znaczące bazgroły. Jednak miejsce, na które wskazywała turystka nie było zniszczone przez czas. Zdewastowany fragment powstał w wyniku jego nieudolności. Próbował naprawić zniszczony fragment ściany, ale w efekcie musiał zabetonować szkody jakie narobił, ale oni nie mogli przecież o tym wiedzieć.
     Turyści zaczęli przyglądać się rzędom dziwnych okien. Jedno z nich tworzyło nawet małą drewnianą przybudówkę. Każde wyróżniało się czymś od pozostałych, wszelka symetria nie miała tu prawa istnieć. Niektóre okiennice lśniły jeszcze nowością, inne były zniszczone przez wielokrotne używanie. Ktoś dobudował sobie piękny mały balkonik, przytrzymywany przez marmurową podstawę. To właśnie na nim zatrzymały się oczy patrzących. Uwagę przykuwały piękne różowe róże w doniczkach przytwierdzonych do metalowej poręczy. Wyglądały cudnie w blasku słońca. Gdyby tak postać chwilę dłużej do nozdrzy docierał olśniewający zapach kwiatów. Zakochana para wydawała się urzeczona. Nagle niespodziewany podmuch wiatru wyrwał z ręki kobiety wachlarz i powoli położył go na wodach kanału...
     Francesco obudził się nagle i otworzył oczy. Nie pamiętał kiedy zasnął, ani jak długo spał. Most był pusty. Zerknął na balkonik swojego mieszkania, ale doniczki również ziały pustką. Nie było śladu po różach, które widział tak wyraźnie. A może mu się przyśniło? Włoch pomyślał o Chiarze, która na pewno nie dopuściłaby, aby zabrakło kwiatów, ale ona odeszła już dawno. Będzie musiał się tym zająć, jednak ma przecież sporo czasu, odłoży to na później. Zamykając oczy spostrzegł jeszcze wachlarz unoszący się spokojnie na wodzie. Wkrótce zapadł w głęboki sen.


Miejsce trzecie - Raider of Apocalypse

     Tak jak każdego innego dnia, tak i dzisiaj Miguel przepływał przez wąskie weneckie kanały. Zawód gondoliera był w jego rodzinie przekazywany z pokolenia na pokolenia i nikt nie wyobrażał sobie, aby mogło być inaczej. Dziś jednak nie będziemy zagłębiać się w historię familii naszego bohatera, ani dyskutować, nad słusznością jego wyborów. Skupimy się raczej na tym, czego Miguel nie dostrzegał, na tym co powinno go zachwycać, a czego kompletnie nie zauważał.
     Cóż może być bowiem piękniejszego, od klimatycznego weneckiego kanału? Niepozorne ściany kamienic, skruszone już nieco przez ząb czasu, tętniły życiem, przybierając coraz to inne barwy, przechodząc z szaroburych przez białe, brązowe, pomarańczowe, by zaraz przy czarnej rynnie, wybuchnąć krwistą czerwienią. W całą tę gamę barw idealnie wpasowywały się zwyczajne, proste okiennice, z drewnianymi zasłonami w różnych odcieniach koloru niebieskiego. Gdyby nie most spinający brzegi kanału, moglibyśmy odnieść wrażenie, że cała budowla najzwyczajniej w świecie dryfuje. Wydawać by się mogło, że ów most nie charakteryzuje się niczym szczególnym, zwykły, w większości wykonany z białego kamienia, z metalowymi barierkami zawiniętymi w kształt rozetek, gdyby jednak przyjrzeć się z odpowiedniej perspektywy, ciężko nie ulec odczuciu, że architekt doskonale wiedział co robi. Znajdująca się za mostem, znana już nam kamienica, z balkonikiem usytuowanym centralnie na środku, okraszonym doniczkami kwiatów, jak również dziwna, wielka okiennica, okuta drewnianymi ramami, zaraz pod nim, były wręcz stworzone dla tego widoku. Gdy dodać do tego białą, nie pierwszej młodości motorówkę, cumującą zaraz koło mostu oraz jeden, jedyny liść spokojnie płynący wodami kanału, wszystko to układa się w obraz pięknego weneckiego zaułka.
     Marzący o zagranicznym urlopie Miguel, nie dostrzegał jednak tego wszystkiego, nie zauważył również młodej kobiety, która w radosnych podskokach wbiegła na most i posłała mu piękny uśmiech…